Gdy z daleka zobaczyłem osiedle na Polanie, poczułem się lekko rozczarowany. Odnowione i pomalowane bloki nasunęły mi jedną myśl: aby oddać mroczną atmosferę Świętego Wrocławia, zdjęcia będę mógł robić tylko w tonacji blach&white, inaczej kolory zabiją nastrój. Jakież było moje zdziwienie, gdy pierwsze zdjęcia w kolorze doskonale oddawały opisaną przez Orbitowskiego szarość. Lekkie, standardowe niedoświetlenie którego używam na co dzień plus ciemne elewacje sprawiły, że ciemna zieleń przeszła w ciemnoszary kolor. Powtarzający się, monotonny motyw okien na ścianie z wielkiej płyty jeszcze bardziej wzmocnił klimat.
W dzielnicy Różanka wznosiło się osiedle z wielkiej płyty. Składały się na nie potężne bloki, z daleka podobne do wielkich kloców, ustawione w nieregularny kształt. Podeptany okrąg przypominał pradawne sanktuarium wzniesione rękami modlących się o słońce olbrzymów. W dzień oczywiście były to bloki jakich tysiące, i nikt nie dopatrzyłby się w nich niczego niezwykłego. Między blokami ciągnął się kort tenisowy, na którym w lecie można było odbijać piłkę, a zima butelki – tę drugą czynność uprawiano równie obok placu zabaw.
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 3
Wchodząc między bloki, od razu zauważamy, jak pokazowy był remont tych budynków. Wiele z nich od środka świeci starą szarością wielkiej płyty. I choć wokół pełno zielonych skwerów, placów zabaw, to w świetle odbitym od deszczowych chmur jedynym dającym się odczuć kolorem jest szarość. Sądząc z opisów autora, taką samą pogodę miał widać krakowski pisarz, gdy wizytował to miasto. Pojawiający się gdzieniegdzie krzykliwie kolorowy emblemat WKS Śląsk poprzez kontrast jedynie podkreśla nijakość otaczającego mnie świata.
Na obrzeżach kościół wznoszono powoli, uparcie, za sprawą silnej, choć ślamazarnej woli proboszcza. Inaczej przedszkole i zespół szkół, w którym były już nowe czasy iPodów, kolczyków w pępkach i mądrych narkotyków. Z jednej strony sunęła Odra, resztę ulice Na Polance, Żmigrodzka i Bałtycka wzięły w ruchliwy trójkąt.
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 3
Po wyjściu z kolejnego blockhausowego kręgu natrafiam na kościół. Niczym w Egipcie, z najwyższych rusztowań wciąż wystają zbrojenia. Ażurowa konstrukcja szczytowej części wieży nie sugeruje żeby, wzorem kairskim, miały w przyszłości zostać nadbudowane nad tym kolejne piętra. Czyżby więc wystające pręty miały dodawać makabryczności nieotynkowanemu betonowi?
Sprzed kościoła, w oddali widzę zarys kolejnych bloków. Te już nie są odnowione, to stare komunistyczne bloki w szczytowej formie szpetoty. Tą szpetotę widać jeszcze bardziej, gdy wchodzę w pierwszy okręg. Tu już nawet niektóre anteny nie mają siły wznieść w górę głowy, smętnie odbierając biały szum z wnętrza ziemi. I tu nie znajduję mitycznego bloku numer 8, serca Świętego Wrocławia. Jest jedynie klatka o tymże numerze. Czyżby więc drobna pomyłka autora? Trudno stwierdzić, jednak pobieżne zapoznanie się z terenem sugeruje, że tu właśnie mógłby się narodzić ten nawiedzony twór. Więc może jednak? Chwila krążenia wokół. Zwykłe, szare blokowisko, jakich pełno w Polsce. Ściany budynków zamykają poszczególne place w magiczne okręgi, niczym współczesne Stonehenge. Niezauważalnie blokowisko wdziera się w umysł odwiedzającego, powoli go dominując. Dopiero wychodząc stąd, człowiek odczuwa, jak bardzo przytłoczony był dojmującą szarością tego miejsca, jak bardzo to miejsce zniewala przebywających. Chyba dopiero teraz zrozumiałem tą książkę.
Przypomina mi się inna książka polskiego klasyka fantastyki, Stanisława Lema. W przenudnym Powrocie z Gwiazd, opisującym kolejną wersję zautomatyzowanego świata przyszłości, decydujące znaczenie ma ostatni akapit, który zawiera chyba zamierzony cel autora. Bohater wraca do jedynego niezmiennego miejsca na świecie, wchodzi na górski szlak. Choć nie wyjechał on nigdy do żadnych egzotycznych krajów i chodzi po znanych sobie z przeszłości obszarach, dopiero tu czuje, że jest w miejscach, które zna z dzieciństwa, a cała książka zdaje się budować nastrój dla tego jednego akapitu. Podobnie w książce Łukasza Orbitowskiego, pozornie nudnej... a tak naprawdę jedynie przygotowującej czytelnika na wizytę w Świętym Wrocławiu, mimo iż to jeszcze nie pora na jego objawienie.
Pomyślmy, że wcale nie ma teraz. Albo przynajmniej jest jakieś inne – Święty Wrocław stał sie szaroblady, nie ma w tym miejscu już nic niezwykłego, tylko wielka płyta i ludzie z klocków, tak z wysoka. Cała Polska szarzeje, znikaja zmarszczki, nie ma jeszcze Małgosi ani Michała, nie są niczyja nadzieją.
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 137