środa, 23 maja 2012

Pilot Pirx... we Wrocławiu?

Scena wyjazdu androida z laboratorium
Źródło: film Test pilota Pirxa
To  nie mógł być przypadek. Gdy trafiłem na Wrocławskie Spotkania z Fantastyką, wygrałem antologię Głos Lema (były także inne, a zarówno sam wybór książki, jak i zwycięzca wyznaczeni zostali losowo). Kilka dni później na facebookowym profilu Wratislaviae Amici znalazłem stare zdjęcie znanej mi skądinąd budowli. Nigdy nie zaglądam do tych zdjęć, jednak tym razem miałem kaprys postąpić inaczej. W opisie znalazłem zastanawiającą informację: że tu właśnie kręcony był Test Pilota Pirxa. 






Wyjazd z laboratorium - stan aktualny


Tak więc obejrzałem film. Film równie stary jak ja, „mieżdunarodny” (polsko-radziecki, a właściwie już raczej polsko-estońsko-ukraiński), trzeba przyznać, że dobry. Fabuła dosyć wierna pierwowzorowi (opowiadaniu Rozprawa z cyklu Opowieści o Pilocie Pirxie Stanisława Lema). Rzecz ma się o „nieliniowcach skończonych” (czyli humanoidalnych robotach o sztucznej inteligencji) które docelowo miałyby zastąpić pilotów statków kosmicznych.  Oceny jego przydatności w trudnych warunkach dokonać miał właśnie znany chyba wszystkim fanom Lema pilot Pirx. Aby podkreślić swoją nadzwyczajną wytrzymałość na trudne warunki, robot dokonuje sabotażu mającego doprowadzić pojazd kosmiczny do skrajnie niebezpiecznej sytuacji. Aby uratować statek kosmiczny i zakończyć misję zgodnie z założeniami, humanoid musiałby poświęcić życie ludzi. Na szczęście po raz kolejny Pirx przekonuje nas o niezawodności swojego instynktu samozachowawczego.
Czy gdzieś tam, za tymi oknami, kryły się laboratoria
Cybertronixu, Inteltronu lub Nortronicsu?
Co do wątków wrocławskich, to film nagrywany był m.in. we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Jednak to trochę mało by pisać o powiązaniach Pilota Pirxa z Wrocławiem. Dopiero wspomniana już wcześniej budowla daje lepszy pretekst do sięgnięcia po twórcę międzynarodowej klasy. Choć sceny laboratorium, w którym powstaje pierwszy nieliniowiec skończony nakręcone zostały zapewne w którejś z wytwórni filmowych, to film sugeruje że produkcja odbyła się w podziemiach wrocławskiego Dolmedu. Bo właśnie na wjeździe do podziemi odgrywa się scena wyjazdu eskorty z humanoidem. Dziś na zjeździe tym co prawda nie ma już angielsko brzmiącego napisu „laboratory”, wciąż jednak jest użytkowany. Trzeba przyznać, że budynek stanowi doskonałą przykrywkę do tajnej działalności a sam wyjazd z dawnych laboratoriów jest tak usytuowany, że utrudnia robienie szpiegowskich zdjęć o każdej porze. Choć nie jest to ściana północna, to przez większą część dnia wjazd znajduje się w cieniu. Z rana oczywiście jest to cień samego budynku, jednak gdy już budowla przestanie zasłaniać go cieniem, wjazd szybko chowa się w cień wysokiego wieżowca stojącego po jego zachodniej stronie. 

poniedziałek, 14 maja 2012

Rzeźba po przeprowadzce

Rzezba Salvador Dali, Profil czasu, w starej lokalizacji (Arkady Wroclawskie)
Salvador Dali, Profil czasu
(rzeźba jeszcze w starej lokalizacji)
Czy pamiętacie rzeźbę Salvadora Dali „Profil czasu”, która dokonuje zagięć czasoprzestrzeni w centrum handlowym Arkady? Stała ona na parterze, sprawiając wrażenie lekko wciśniętej w trochę zbyt mały teren przy ruchomych schodach. Stała tam kilka lat, czekając na miejsce bardziej dogodne.
Kilka lat czekała cierpliwie. Aż wreszcie lepsze miejsce się pojawiło. Przed wciąż jeszcze budowanym wieżowcem Sky Tower. Dlatego pod osłoną nocy rzeźba postanowiła przenieść się na nowe miejsce. Różne są teorie jak tego dokonała. Jedna z nich mówi, że wykorzystując swój talent do zaginania czasoprzestrzeni na chwilę połączyła dwa miejsca na „baloniku” w jedno, i nie przesuwając się o kawałek nagle pojawiła się przed nowym wieżowcem. Druga mówi, że dokonali tego ludzie, zapakowując ją dźwigiem na ciężarówkę i przewożąc z miejsca na miejsce – ale czy potraficie sobie wyobrazić ciężarówkę przejeżdżającą przez drzwi obrotowe, w których czasami nie mogą się zmieścić ludzie wchodzący do Arkad?


Salvador Dali, Profil czasu, rzeźba w nowej lokalizacji
(przed wejściem do galerii handlowej Sky Tower)
Niezależnie od tego, jak dokonała się przeprowadzka, trzeba przyznać, że rzeźba o wiele lepiej się komponuje z nowym otoczeniem. Teren przed wejściem zdaje się być wielkościowo przygotowany właśnie dla tej rzeźby. Delikatny odcień ciemnej zieleni nowoczesnej kolumnady delikatnie zlewa się z patyną pokrywającą miedziane drzewo. Choć z powodu otoczenia rzeźba zdaje się być mniejsza niż w poprzednim miejscu, to poprzez o wiele lepszą kompozycję tworzoną z otoczeniem zyskuje na urodzie. Zresztą przekonajcie się sami.
Zapewne teraz po staremu rzeźba zaginać będzie czasoprzestrzeń klientom nowego centrum handlowego. Tym, którzy uwielbiają zakupy skracać będzie ich czas, sprawiając że zakupy rozpoczęte wczesnym rankiem kończyć się będą późnym wieczorem, mimo iż w międzyczasie upłynęła dosłownie chwila. Przeciwnikom przebierania w ciuchach w poszukiwaniu tego najpiękniejszego tak zakręci zegarkami, że z kolei każda sekunda dłużyć się będzie w godziny, a zakupy byle spodni staną się jeszcze większą udręką. 

czwartek, 3 maja 2012

Fantastyczna Konstytucja Wrocławia


A ja, Jan Sobieszczuk stworzyłem tutaj podwaliny nowego państwa, nowej cywilizacji. Dzięki mnie to miasto zaczęło żyć. Ustanowiłem nowe prawa, znane dziś jako Codex Vratislaviana. Proste, surowe prawa, które obowiązują każdego mieszkańca i od których nie ma wyjątków. Dzisiaj nie ma morderstw, nie ma kradzieży, nie ma gwałtów. Kto zabija jest zabijany, kto kradnie jest zabijany, kto gwałci jest zabijany. Ofiara, jeśli żyje, ma prawo wykonać wyrok na swoim oprawcy, oczywiście po uprzednim procesie. Rodzina sprawcy na zawsze wygnana jest poza miasto, z piętnem hańby, i to chyba hamuje większość potencjalnych bandytów od popełnienia najlżejszego wykroczenia. Z początku wydawało się to utopią, ale dzisiaj, po osiemnastu miesiącach od wprowadzenia kodeksu, zanotowaliśmy zaledwie czterdzieści przypadków popełnienia przestępstw w naszej społeczności. Wykryto trzydziestu siedmiu sprawców. Przyznacie, że wykrywalność jest dosyć duża. Zresztą w pozostałych przypadkach, co mogę wam wyznać, też znaleźliśmy winnych, aczkolwiek nie sądzę, by dowody ich winy były wystarczająco przekonujące. Ale musiałem dać ludziom nadzieję. I dałem.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 76

Zapytajcie, co tysiące ludzi w kierunku Wrocławia. Zapytajcie, co gna tysiące ludzi w kierunku Wrocławia. Zapytajcie ich, oni stoją za tamtym lasem, gotowi przelać krew dla idei, którą im wpoiłem.
Ja, moi panowie, przynoszę wam Pax Vratislaviana. Prosty, ale genialny w swej prostocie zestaw praw, które sprawiły, że Wolne Miasto Wrocław ma dzisiaj prawie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców i armię zdolną zjednoczyć nasz kraj! Podstawą tego kodeksu jest równość wobec prawa każdego obywatela i absolutna nienaruszalność własności prywatnej. We Wrocławiu nie ma złodziei, nie ma morderców! Nie ma wyzysku i danin nazywanych podatkami. Jest za to wolność i poczucie bezpieczeństwa, którego wy z pewnością nie znacie.[…]
Od was zależy, czy za kilkadziesiąt lat nasze wnuki będą mogły spokojnie żyć w świecie wolnym od przemocy. W kraju, gdzie piastowski orzeł będzie świętą wartością nie tylko dla tych, którzy mówią po polsku! W Polsce. [...]
Dzisiaj ja, Jan Sobieszczuk, daję wam wolne i nieprzymuszone prawo do podjęcia takiej decyzji. Co więcej, nie oczekuję, że odpowiecie mi w tej chwili. Wrócę teraz do moich oddziałów i dam wam dwadzieścia cztery godziny na przedyskutowanie tej decyzji z kolegami i dowódcami. […] albowiem może być tylko jeden naród i jeden kraj! Polska!
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 146-148

środa, 25 kwietnia 2012

Smoki: Reaktywacja


Mawiają, że do trzech razy sztuka. Dworcowy zegar zakochany w bumarowskiej koparce odwiedzić chciałem już dawno. Próbowałem sobie załatwić wejście na „zakazany teren” przy pomocy opisującego ich miłość pisarza – nie udało się. Potem odnalazła mnie pewna blogerka i sama zaproponowała odwiedziny w tym miejscu – i znów się nie udało, a temat nagle ucichł. Gdzieś w międzyczasie zdarzyło mi się odwiedzić dworzec z powodów podróżnych... i chyba nawet spotkałem Belfegora. Schował się gdzieś w jakimś podziemiu myśląc, że nikt go nie zauważy. Niestety, nie miałem ze sobą aparatu, zresztą nie chciałbym zostać jakimś paparazzi...


I w końcu dotarłem na dworzec

Trzecią nadzieję dały smoki, które wzięły mnie z zaskoczenia. Podobno mieszkało ich sobie na dworcu kilkanaście, niestety, zawieruchy wojenne sprawiły, że w którymś roku zniknęły sobie z dworca. Jednak przy okazji remontu kolejowego budynku, postanowiono sprowadzić je tu z powrotem, ze skutkiem pozytywnym. A gdy chciałem się dowiedzieć, gdzie ich szukać, nadarzyła się kolejna okazja na wycieczkę. Już byłem w ogródku, już witałem się z gąską... jednak w ostatniej chwili okazało się, że to akurat 50 dni do wielkich mistrzostw w piłkę kopaną i wycieczka po budowie została w ostatniej chwili odwołana. Na szczęście udało się dowiedzieć, gdzie szukać smoków, więc na rekonesans można było wybrać się samodzielnie.
Choć smoki zamieszkały na wrocławskim dworcu, rozczaruje się ten, kto szukać będzie wielkich smoczych gniazd. Dworcowe smoki postanowiły powyginać swoje ciało w secesyjne esy-floresy. W ten sposób stworzyły barierki ochraniające zamyślonych przechodniów, którzy mogliby spaść w głębokie czeluście schodowych przepaści.
Na razie jest ich tylko kilka, jednak kolejne już szukają swojego miejsca. Wiadomo, że ma być ich 17, a każdy z nich już dziś ma swą nazwę w języku ludzkim. Smoczych nazw nie potrafiłby wymówić żaden człowiek, a każdy ze smoków chciał się czymś wyróżniać, choćby nawet miałoby to być tylko ich imię. Tak więc władze dworca ogłosiły konkurs na ludzkie imiona dla nich. I muszę przyznać, że zgadzam się z opinią jury, że najciekawsze nazwy to Peroniusz z Peronią oraz Parowoźnikow. Za to gdy już wiadomo będzie, która ze smoczyc (bo zapewne w smoczej 17-tce znajdą się też jakieś samice) okaże się najbardziej złośliwa, to doskonale będzie do niej pasować nazwa "Konduktorzyca".

Czym się żywią nowoczesne smoki?

Smok próbujący pożreć Słońce
Kolejowi pasażerowie mogliby się obawiać czy te straszne stwory ich nie pożrą. Dla ludzi na szczęście nie są groźne (a może niestety, bo może zżarłyby tego nadgorliwego impelowskiego ochroniarza, który sam wymyśla nieistniejące zakazy, a potem próbuje je egzekwować – mnie na przykład pogonił z powodu rzekomego zakazu robienia zdjęć).
Długo więc zastanawiałem się, czym żywią się te gady. I doszedłem do wniosków, że jako iż są to nowe smoki, to i wpisują się w nowoczesne trendy ekologiczne, żywiąc się energią słoneczną. Udało mi się nawet podpatrzyć jednego próbującego pożreć Słońce. Na szczęście dworcowy zegar, przy pomocy patrolu niebieskich tablic informacyjnych, wciąż trzyma rękę na pulsie i pilnuje, aby słońce nie przestało nam świecić. Co jednak będzie, gdy kiedyś nie powstrzyma podstępnego potwora? Koniec świata zapowiedziany został na ostatnie tygodnie roku – czy więc zaaferowany świętami i sylwestrem zegar nie przegapi skrytego ataku, a pożarcie Słońca nie okaże się powodem apokalipsy? Miejmy nadzieję, że te gdybania się nie sprawdzą...

sobota, 21 kwietnia 2012

Recykling statków kosmicznych

Budowa mostu w Kosmostumostowie
Źródło:  L.U.C., Kosmostumostów (teledysk)
Chwała i piękno Kosmostumostowa wynika z wspaniałości zewnętrznych poszyć statków kosmicznych, które wylądowały w dorzeczu Odry. Jak to jednak przy lądowaniach bywa, nie każde kończy się szczęśliwie, a na miejscu katastrofy pozostaje trwały znak lądowania w postaci wraku rozbitego statku. 
O ile wcześniej go ktoś nie rozkradnie... Tak to jednak zwykle bywa, że mniej zaawansowane cywilizacje próbują uszczknąć choć części mocy swoich poprzedników / najeźdźców / zbawicieli czy co tam sobie jeszcze autorzy wymyślili. A że z powodu przepaści technologicznej nie mogą wykorzystać pełni możliwości zaawansowanej techniki, próbują niczym szabrownicy wyłamać choć kawałek materiału, który, w ich wierze, uczyni ich prawie równym bogu... a przynajmniej na tyle silniejszym od reszty, aby objąć nad nimi prym i władzę. Motyw ten pojawia się w Fundacji Asimowa, nie obejdzie się bez niego w Lodowej Powieści Ziemiańskiego, czemuż miałoby więc być inaczej w Kosmostumostowie? Tutaj pozostałości po nieudanych lądowaniach wykorzystane zostały do tworzenia kolejnych mostów, spinających razem lądy po obydwu stronach Odry. A że w naturze człowieka jest lenistwo, to i od mostu zbyt daleko być nie mogło, bo kto to widział nadrabiać tyle drogi tylko po to, aby odwiedzić sąsiada po drugiej stronie rzeki? Tak więc w pobliżu tumskiego ostrowia, szybko powstało sto mostów, a że materiał do ich zbudowania „spadł mieszkańcom z kosmosu”, to i miasto to nazwali Kosmostumostowem. I w ten oto sposób okoliczni mieszkańcy dokonali pierwszego w historii Wrocławia Fantastycznego recyklingu, czyli przetwórstwa odpadów.  

czwartek, 12 kwietnia 2012

Rewitalizacja smoka

To był chyba najstarszy smok Fantastycznego Wrocławia. Stare, wyliniałe smoczysko, sama skóra i kości – i to wcale nie w przenośni. Starość zasuszyła go od środka już wieki temu. Wyschnięta skóra kurczyła się na nim coraz bardziej, coraz szczelniej opinając kości. Choć w miarę, jak smokowi ubywało wagi i skóra miała coraz mniej do opinania, to i tak jej wysuszenie postępowało znacznie szybciej, a wierzchnia warstwa ochronna wyglądała jakby miała zaraz popękać z tego naprężenia. O pokrywających go dawno temu łuskach ze złota i kamieni szlachetnych zapomnieli już dawno mieszkańcy placu Nankiera.
Zauważyłem go przypadkiem, gdy szukałem Ogrodu Aniołów. Na szybko pstryknąłem zdjęcie, aby go nie zapomnieć, planowałem go jednak odwiedzić za jego życia. Jednak w trakcie remontu Cepelii, nad którą wisiał, smok zniknął. Pomyślałem, że widać remont to za dużo na tak już osłabionego gada. W końcu każdy z nas chyba wie, jak męczący potrafi być nawet remont u sąsiadów, ze swoim hałasem, pyłem, itp. Łudziłem się, że może jedynie tymczasowo przeniósł się gdzie indziej, a kiedyś wróci na swoje stare legowisko.
Gdy budynek zalśnił nowym blaskiem, wciąż z nadzieją zaglądałem. I każde odwiedziny napełniały mnie coraz większą pewnością, że już nie wróci na swoje miejsce. Gdy przechodziłem po raz kolejny, z daleka ujrzałem smoka – i już nadzieja wróciła w me serce. Niestety, z trochę mniejszej odległości widać było że to inny smok, młodszy, silniejszy. Niechętnie więc na niego spoglądałem, młodzika który wypchnął z legowiska swego szacownego poprzednika. A jednak opisać to miejsce trzeba, choćby z szacunku dla staruszka. Gdzieś w głębi serca ledwo tliła się nadzieja, że to jedynie starego smoka podtuczyli...
I dopiero gdy robiłem zdjęcia smoka, przyjrzałem się mu z bliska. Przy pierwszych ujęciach jeszcze tego nie zauważyłem, dopiero przy kolejnych doznałem olśnienia. Przecież ten „nowy” smok jest równie mizerny, jak ten stary. Choć pokryto go nową powłoką ochronnych złotych łusek, to pod ich warstwą widać umęczonego starca. Nadano mu nowego blasku i splendoru, a nowa skóra z pewnością lepiej chronić go będzie od chorób i wpływów środowiska, zarówno tych naturalnych, jak mrozy, deszcze czy grady, jak i od kwasów i innych żrących substancji jakimi traktuje go nasze zniszczone środowisko. Być może to dzięki nowej skórze dożyje jeszcze bardziej sędziwej starości – czego mu z samego serca życzę.
Powiem więcej: mam wrażenie, że gospodarze opiekujący się jego legowiskiem liczą nawet na to, że jeszcze dorobi się potomka. Bo jakież inne mogłyby być przesłanki, aby pod jego legowiskiem umieścić złoty kosz? Oczywiście, że nie będą mogli zabrać sobie zaraz po zniesieniu złotego jaja, jakie z pewnością wykluwa tego typu złocisty smok (bo ten, choć stary, słabowity i schorowany jeszcze do niedawna, w obronie swego dziedzica raczej znajdzie siły i wigor aby potencjalne zagrożenie ogniem przegnać), to nie sądzę, aby jego rodzic miał coś przeciwko aby pozostawić jego opiekunom złote skorupki po wykluciu „maleństwa”, a i te nie lichą będą miały wartość...

niedziela, 8 kwietnia 2012

Odkupienia szukaj w tumskiej katedrze


To za tym drzwiami czeka
śmiercionośne Odkupienie
Choć Apokalipsa według Pana Jana już w samym tytule nawiązuje do motywów religijnych, to jednak z trudem by szukać w niej odwołań religijnych. Choć pojawia się co prawda postać biskupa, to jednak dosyć szybko zostaje on odesłany do Boga, wraz z całą świtą wspierających go klechów. Nie obywa się jednak bez rytuału nawiązującego symboliką do religii, i to właśnie jej poddawany zostaje środowisko kleryckie, w wyniku... powiedzmy, że w wyniku nadmiernej zapalczywości w wykonywaniu zadań niekoniecznie związanych z wyznawaniem wiary. 

Na umocnionym przyczółku przed mostem Tumskim stali kolejni gwardziści. W sumie trzydziestu ludzi. Podwójna warta z „ostatniej linii życia”, jak nazywali wybrzeże tego kanału Odry mieszkańcy miasta. Za mostem Młyńskim, przy kolejnej rogatce, zebrał się dzisiaj prawdziwy tłum. Zawsze, gdy ktoś szedł na Odkupienie, było tam trochę gapiów. Nigdy jednak, nawet gdy pędzono kilka dni temu pierwszych Wyklętych, nie widziano tu takiej ilości ludzi. Ale nikogo to nie dziwiło, może prócz samych kleryków. Dzisiaj, zgodnie z zapowiedzią Burmistrza, pojawić sie tutaj mieli ci, którzy byli odpowiedziami za ogrom zniszczeń, jakie spotkały Wrocław, Polskę, a może nawet cały świat. To widowisko warte było nawet kilku godzin sterczenia w morderczym upale. 
(Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 45) 

Potęga, która ma budzić grozę i szacunek dla władcy
W świecie popromiennych mutantów, nieskażony promieniowaniem człowiek staje się Wyklętym. Wyklętym, za zabicie którego zyskuje się powszechny szacunek i honor. Aby zmazać swe winy, zdrowi muszą poddać się rytuałowi Odkupienia, czyli spotkaniu ze źródłem Zła, leżącym w katedrze niewybuchem bomby atomowej. 

Weszliśmy do wnętrza budowli. Zauważ yłem, że część dachu katedry zniknęła, gruz zaścielał niemal całą posadzkę. Przez otwór wielkości sporego domu wpadało do środka światło zachodzącego słońca. Ledwie przekroczyliśmy próg, drzwi za nami zamknęły się ze zgrzytem. Ułożyłem Pawła na jednej z ławek i usiadłem obok, podtrzymując jego głowę. Oparł się na mojej piersi i cicho pojękiwał. 
– Widzisz, nie jest tak źle – powiedziałem, klepiąc go lekko po ramieniu. – Da się przeżyć. Mo że znajdziemy drogę ucieczki?... 
– Jest źle – odparł. – Nawet gorzej. 
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytałem. 
Nie odpowiedział, tylko wskazał na dozymetr przypięty do mojego kombinezonu, a znajdujący się tu przed jego oczami. Wyświetlacz był czarny jak najgłębszy krąg piekieł. Wcześniej nie zwracałem na niego uwagi, ostatni raz chyba wczoraj, przed wjazdem do miasta. Sprawdziłem dozymetr Pawła, był równie czarny. 
[...]
Widok na ołtarz tumskiej katedry - to tu, według autora,
leżeć będzie niewybuch radioaktywnej bomby
Wstałem i rozejrzałem się po nawie. Nie zauważyłem nic niezwykłego. Ruszyłem w kierunku ołtarza, mijając kolejne kolumny. Wkrótce wszedłem na połać gruzu zalegającego na posadzce. Echo moich kroków przestało być tak dźwięczne. Zatrzymałem się po raz kolejny. Słońce zniżało się coraz bardziej i we wnętrzu katedry robiło się coraz ciemniej. Ale nie przy ołtarzu, który zdawał się emanować zielonkawą poświatą. Podszedłem bliżej. Zauważyłem bruzdę prowadząca przez środek posadzki w kierunku drewnianej konstrukcji ołtarza. Zaschło mi w gardle. Wiedziałem już , co znajdę, a mimo to łudziłem się, że to nieprawda. U podstawy połamanego ołtarza leżał pogięty stoż ek metalu, nie dłu ższy ni półtora metra. Jego wnętrze migotało opalizująco w ciemnościach zapadającego szybko zmierzchu. Napisy w cyrylicy i czerwona, ledwie widoczna, gwiazda powiedziały mi wszystko. Wróciłem do Pawła. Usiadłem i objąłem go ramieniem. 
– Ile? – zapytał chrapliwie. – Ile nam zostało?
(Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 34/35) 

Mroczne, gotyckie wnętrza katedry, czyli
czy za tymi drzwiami jest jeszcze jakaś nadzieja?
Oczywiście, podobnie jak w przypadku spalenia heretyków na stosie w czasach Świętej Inkwizycji, rytuału Odkupienia nie przeżywa nikt – a skazany jedynie oczyszcza swe życie z grzechów. Jaka jest więc alternatywa dla śmierci w mękach? Ludzie wartościowi dla Jana IV Sobieszczuka mogą dołączyć do jego sił, a ten ogłosi, że Wyklęci uczestniczyli w działaniach wojennych nie z własnej winy, a na rozkaz – a posłuszny mu tłum uzna takich ludzi za swoich. W zamian muszą pomóc tchnąć nowe życie w Rzeczpospolitą i przywrócić jej siłę i wielkość... odtworzyć imperium sięgające od morza do morza. Zmartwychwstała Polska Mesjaszem Narodów – chyba już znamy to z naszej przeszłości, a historia zatacza kolejne koło... 

- Nadal będą nas nienawidzić i zabijać... 
– Myli się pan, panie Henryku – przerwał mu Burmistrz. – Nie słyszał pan nigdy o odkupieniu? 
– Ale co to ma wspólnego z nami? – mruknął Traczyk. 
– Wiele, może mi pan wierzyć, że wiele. On – tu Pan Jan wskazał na płonącego jak pochodnia i wciąż ż ywego Sawickiego – właśnie zmazuje wasze przewiny. Podobnie jak biskup [...] i wasi przełożeni. Wszyscy, którzy przeszli rytuał Odkupienia. 
– To znaczy? – zapytał pułkownik. 
– Wizytę w naszej katedrze – uśmiechnął się Sobieszczuk. – W miejscu, skąd najbliżej jest do Boga. 
(Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 63) 

sobota, 7 kwietnia 2012

Wielkanocny Zajączek

Wydawało mi się, że pytania w konkursie okażą się dla fanów Achai znacznie łatwiejsze. Jednak tak długa przerwa wydawnicza nie służy pamięci i odpowiedzi nie spłynęło zbyt dużo. Co do odpowiedzi, dalsza część zapowiadana jest parokrotnie w wizjach Mereditha, w których spogląda on w bliżej nieokreśloną przyszłość. Zupełnie niespodziewaną, aczkolwiek poprawną odpowiedzią okazały się też ostatnie zdania trzeciego tomu Achai. Niestety, nikt nie pokusił się na odpowiedź na drugie pytanie i nie stworzył żadnej alternatywnej do autora wersji zdarzeń lub świata stworzonego. 
W związku z tym, wygrana w postaci książki "Pomnik Cesarzowej Achai" ufundowanej przez wydawnictwo Fabryka Słów pojedzie do Chorzowa, a szczęśliwą zwyciężczynią została Silaqui. Z kolei dodatkowa nagroda pocieszenia (w postaci "trójpaku" Achai) pojedzie do Czarnej Hanki z Radzymina za zaskakującą odpowiedź.
Zwycięzcom gratuluję wygranej. Kolejna szansa na zdobycie darmowych książek najprawdopodobniej na najbliższych Wrocławskich Spotkaniach z Fantastyką. 

niedziela, 25 marca 2012

Tymczasem gdzieś na statku...


Pamiętacie „straszydła” z kina Helios? Dochodzą mnie słuchy, że do Wrocławia zbliżają się kolejne. Gdzieś w otchłaniach ładowni jednego z tysięcy statków zmierzających ku Polsce zaszyły się kolejne. Można przypuszczać, że wykorzystały jakieś odległe efekty przetarcia rzeczywistości i teraz pragną dostać się do Wrocławia, aby skorzystać z kolejnej Niewidzialnej Biblioteki i powrócić do swojego świata? A może to kolejne potwory próbujące zachwiać chybotliwą już równowagę walk między alienem i predatorem w holu kina Helios? Czy jedna ze stron tego konfliktu osiągnie przewagę, a Wrocławiowi zagraża zniszczenie przez wygraną rasę i kolonizacja przez hordę potworów? Z tak szczątkowych informacji ciężko na razie cokolwiek wnioskować, ale z pewnością będę monitorował tą sprawę.

wtorek, 20 marca 2012

Na granicy różnych Rzeczywistości


Próby poznania strategii walki z potworami
Kto czytał Pratchettowski Świat Dysku, z pewnością słyszał o Niewidzialnym Uniwersytecie. Strzelista wieża, którego ledwie namiastką we Wrocławiu jest nieotwarty jeszcze Sky Tower, ukrywa bibliotekę. Moc zawarta w spisanych tam księgach potrafi prawie* wszystko, włącznie z zakrzywieniem L-przestrzeni. Tylko dzięki temu zjawisko możliwe jest otwarcie bram pomiędzy światami (wszechświatami) równoległymi i poznanie przez nas Świata Dysku.

Rekwizyty do gier
Jak wspomina autor parokrotnie, otwarcie bram między wszechświatami stwarza ogromne zagrożenie, że przez naruszoną osnowę rzeczywistości przedostaną się straszne potwory, zagrażające światu do którego się przedostały. Po stronie Dysku bezpieczeństwo zapewnia małp... AUĆ! Znaczy się, bezpieczeństwo zapewnia orangutan dbający o bibliotekę Niewidocznego Uniwersytetu, po naszej stronie bezpieczeństwo zapewniają na szczęście członkowie wzmiankowanego już wcześniej Stowarzyszenia Wielosfer. To oni z miesięcznym zazwyczaj wyprzedzeniem wiedzą, w której wrocławskiej bibliotece nastąpi przerwanie rzeczywistości i odpowiednio wcześniej wysyłają tam swoją ekipę. Oprócz zapewnienia bezpieczeństwa, ważne jest też zapobieganie panice. Jak pokazują bohaterowie wielu książek fantastycznych, najskuteczniejszym sposobem okazuje się nie zatajanie faktów (wokół tajnej amerykańskiej Strefy 51 krążą już takie mity, że momentami można zwątpić czy Apokalipsa już dawno nie nastąpiła), ale wręcz odwrotnie – upublicznienie tajemniczych wydarzeń maksymalnie szerokiemu gronu, z przygotowanym wcześniej odpowiednio logicznym wytłumaczeniem. Pamiętacie efekt w Pieczyskach z Zapachu Szkła? A może polskiego agenta z Ucieczki z Festung Breslau (i nie mówię tu oczywiście o Hansie Klossie)? Jeśli tak, to już wiecie o czym mówię.
I jak tu wierzyć prawom fizyki?
Niech nie zmyli was pozorna różnica w nazwie wydarzenia, bo przecież znaczenie słów pozostaje to samo, a różnicę można zwalić na tłumaczenie polskiego wydawcy serii Świata Dysku. Wystarczy przyjść samemu, aby przekonać się że w Niewidzialnej Bibliotece spotkać można światy obce Ziemi. Tak więc pojawia się tu pratchettowskie Ankh-Morpork, pojawiają się moskiewskie zombiaki znane chyba z serii Metro 2033, nie obejdzie się oczywiście bez sławetnego Jakuba Wędrowycza. Z góry muszę zapobiec waszym obawom, tych potworów nie trzeba się bać. Na szczęście, organizatorzy sprawili, że potwory pojawiają się w postaci bezpiecznej dla uczestników, bo pojawiają się w postaci gier planszowych czy karcianych. Tak więc każdy przychodzący może spróbować swych sił w walce o zachowanie naszej Rzeczywistości i choć trochę odciążyć Wielosfer od ich ciężkiej pracy, nie ryzykując jednak niczym w razie przegranej. Możecie sami sprawdzić, czy zombiaki lepiej zatrzymuje moskiewski koktajl Mołotowa, czy podlubelska kosa i bimber. Równie dobrze może spróbować zająć miejsce Lorda Vetinariego panującego w Ankh-Morpork, choć do wyboru pozostaje także rola Kapitana Marchewy. Zarówno dla wiecznych ślamazar jak i dla będących w ciągłym ruchu istnieje możliwość poznania świata pędzących żółwi, gdzie nic nie jest takie, jak u nas. Można nawet próbować wczuć się w architekta – tworząc wieże i inne konstrukcje przeczące ziemskiej fizyce. Choć byłem już świadkiem kilku „przetarć rzeczywistości” w kilku różnych Bibliotekach, to wciąż nie znam jeszcze wszystkich potworów, które przychodzą odwiedzić Miasto Spotkań Różnych Rzeczywistości.
Członkowie Wielosferu z chęcią wytłumaczą zasady gier
PS. Na czas trwania Niewidzialnych Bibliotek, zalecam nie próbować niszczyć książek czy zmieniać ich porządku. W końcu nigdy nie wiadomo, czy „przetarcie rzeczywistości” nie pozwala na krótkotrwałe odwiedziny Bibliotekarza z biblioteki Niewidocznego Uniwersytetu. Zresztą na co dzień też nie polecam, bo niezbadane są L-przestrzenie. Proszę czytać spokojnie, nie wyrywać kartek i nie przeginać grzbietów.


* prawie – nie potrafi jedynie odczarować panującego tam orangutana – Bibliotekarza do oryginalnej postaci. Ale to tylko z powodu celowego zniszczenia przez samego niezainteresowana ksiąg zawierających odpowiednie zaklęcie. To zresztą jedyny przypadek wandalizmu książkowego zanotowanego w Niewidzialnej Bibliotece, nawet uwzględniając mole książkowe.  

czwartek, 15 marca 2012

Konkurs, czyli książki do rozdania


Andrzej Ziemiański, Pomnik Cesarzowej Achai, zapowiedz okladki
Andrzej Ziemiański, Pomnik Cesarzowej Achai
(zapowiedź okładki)
Imperium karmi się krwią swoich żołnierzy.

Wieczne wojny pochłaniają wciąż więcej i więcej istnień. Szkoda czasu na szkolenie żołnierzy – wystarczy, że potrafią stać w szeregu i trzymać karabin. Strzelać nauczą się w boju.

Oto cena przetrwania tysiącletniego cesarstwa. 

Pomnik Cesarzowej Achai, zapowiedź

Z pewnością fani Andrzeja Ziemiańskiego już wiedzą, że wkrótce, bo 4 kwietnia, odbędzie się premiera kolejnej jego powieści, Pomnika Cesarzowej Achai. Oczywistym wydaje się skojarzenie, że będzie to kontynuacja znakomitej Achai, opowiadającej o zmiennych losach księżniczki Troy, której losy raczej nie kojarzą się z dworskim życiem. Zapewne nowa książka ta nie będzie zaskoczeniem dla uważnych czytelników, bo już w samej Achai pojawiają się pewne napomknienia sugerujące, że Achaja nie stanowi zamkniętej całości, a gdzieś w odległej dla bohaterów przyszłości pojawią się wydarzenia, które jeszcze nie pasują do tego, co działo się w dawnym świecie Achai.
Ktoś zastanawiałby się, czemu wspominam o tej książce, która (poza osobą autora) nie ma żadnego związku z Wrocławiem. Otóż dzięki wspaniałomyślności wydawcy książki, wydawnictwa Fabryka Słów, będę miał dla Was 2 książki do rozdania. Obydwie do wydania tylko dla wiernych fanów Achai. Aby udowodnić, że się do nich zaliczacie, musicie się wykazać co najmniej dobrą znajomością książki i udzielić odpowiedzi na co najmniej jedno pytanie konkursowe.
Pierwsze pytanie wymaga wyłącznie znajomości książki, a brzmi ono:
Już wkrótce kontynuacja cyklu Achaja Andrzeja Ziemiańskiego
Motyw z okładki książki A. Ziemiańskiego "Achaja", t. 1

1. Podaj gdzie w Achai (w dowolnym tomie) pisarz zapowiada przyszłe wydarzenia (nie opisane w Achai) i sugeruje, że wydana zostanie kolejna część Achai?

Wśród wszystkich autorów odpowiedzi wylosowana zostanie pierwsza z książek. Druga wymagać będzie nie tylko znajomości książki, ale także wykorzystania własnej wyobraźni. Aby ją wygrać, należy trochę dokładniej wgryźć się w wizje przyszłości i po krótce opisać 

2. Jak według Ciebie wyglądać będzie świat przedstawiony w „Pomniku Cesarzowej Achai” 

Okladka Achaji, t. 2, Andrzej Ziemianski
Motyw z okładki książki A. Ziemiańskiego, "Achaja" (tom 2)


Ksiezniczka krolestwa Troy ktora stala sie luanska kurwa
Achaja, księżniczka królestwa Troy
z tatuażem luańskiej kurtyzany
 
Do Waszego wyboru pozostawiam, jaką część wizji chcecie opisać: fabułę, interakcje między bohaterami, stosunki geopolityczne, bronie stosowane w nowych częściach. Można skupić się na kontekście książki, można skupić się na jednym z wielu wątków, można wreszcie opisać jak te wątki splotą się w jedną całość. Druga książka powędruje z pewnością do twórcy najciekawszej wizji, nawet jeśli nie do końca utrafi w pomysły autora (choć nie dopuszcza się zupełnej dowolności, opisy choć trochę muszą się zgadzać z tym, co zapowiadają postaci opisane przez Ziemiańskiego).

Odpowiedzi proszę wysyłać mailowo na adres:



Rozwiązanie konkursu opublikowane zostanie w dniu premiery książki, do tego dnia należy więc składać swoje odpowiedzi (4 kwietnia). W przypadku, gdyby we Wrocławiu odbyła się wcześniejsza prapremiera książki (a podobno istnieje taka możliwość), za termin zakończenia konkursu uzna się dzień prapremiery wrocławskiej (informacje będą publikowane zarówno na stronie, jak i na facebookowym fan-pagu)
PS. Aby nie zawężać grona zwycięzców, osoby które wygrają egzemplarz Pomnika Cesarzowej Achai za najciekawszą wizję świata, nie będą już brane pod uwagę w losowaniu.
UWAGA!!! Wszystkie odpowiedzi proszę wysyłać mailowo. Wszystkie odpowiedzi udzielane w postaci komentarzy pod niniejszym postem lub na profilu facebookowym będą usuwane i nie będą brane pod uwagę w konkursie.

A poniżej krótki fragment z nowej książki:
"Pomnik cesarzowej Achai był tak duży, że wyrastał nawet nad okoliczne skały. Kai skrzywiła się patrząc na wykute w kamieniu wyobrażenie dziewczyny sprzed paruset lat. Miała dziwną twarz o wyrazie arogancji i pewności siebie, patrzyła gdzieś w przestrzeń, ponad piaskami pustyni otaczającymi szkołę czarowników. Ciekawe czy naprawdę była taka brzydka, czy to tylko wyobrażenie nieznanego rzeźbiarza, który uważał, że cesarzowa powinna wyglądać chamsko i butnie? Chwała cesarstwa przede wszystkim, ponad kobiecość? Podobno baba była tak dobra w mieczu, że pokonała samego Viriona. Kai pamiętała to z nudnych wykładów w szkole. Kurza dupa! Wzruszyła ramionami. A kto to był Virion?"
Andrzej Ziemiański, Pomnik Cesarzowej Achai

środa, 7 marca 2012

Nepomukiem w kosmos


pomnik sw. Jana Nepomucena przed kosciolem sw. Krzyza we WroclawiuCi, którym spodobała się początkowa idea bloga, mogli się ostatnio poczuć trochę rozczarowani. Z kolei natłok wydarzeń wrocławskiego Wielosferu związanych z fantastyką (3 seanse teatralno-kinowe w trwającym obecnie cyklu "Nadchodzi Koniec Cywilizacji”, wkrótce Niewidzialna Biblioteka) może sprawić, że niektórzy już w ogóle mogą mieć dosyć monotonii i zaprzestać odwiedzin. Dlatego postanowiłem przełamać tą jednolitość powrotem do klasycznej idei – odnajdywania miejsc opisanych przez fantastów. 
W okresie katolickiego postu, kiedy to ochrzczony już Jezus spędzał 40 dni na pustyni (która to atrakcja, choć w krótszym wymiarze, zapowiada mi się w najbliższym czasie), najbardziej oczywiste byłoby odnalezienie źródeł związanych z Janem Chrzcicielem. To jednak nie takie proste, więc w zastępstwie posłużyłem się Janem Nepomucenem. Kult tego świętego był silnie promowany przez jezuitów, którzy stawiali go na przeciwwagę Janowi Husowi, wielkiemu protestantowi (a więc heretykowi według kryteriów moralnych ówczesnego kościoła). Po dziś dzień, na dawnych terenach czeskich (a taki przecież był Wrocław w okresie męczeństwa Jana Nepomucena) stoją liczne pomniki świętego, tak popularne, że okrzyknięte zostały własną nazwą (tzw. nepomuki) a nawet dorobiły się własnej, bardzo rozbudowanej strony internetowej.

Jak można wykorzystać nepomuka?

Tak popularna grupa pomników nie mogła umknąć oczywiście czujnej uwadze architekta, bo to nim właśnie z zawodu jest przecież Andrzej Ziemiański. Budując wizję Wrocławia zakopanego pod wielką kopułą, to właśnie nepomuka wyznacza jako sposób powrotu do normalnego (o ile można to nazwać normalnym) świata snów.
„Zresztą nieistotne. Komandosi sprowadzą cię na dół i opuszczą na jakąś budowlę, mniej więcej na dach kościoła Świętego Krzyża. Wiesz gdzie to jest?
Pomnik sw Jana Nepomucena lysymi aniolkami- Tak.
- Ok. Tuż przed kościołem jest pomnik.
- Wiem. Świętego Jana Nepomucena.
- Ty naprawdę jesteś dobrze przygotowany. - Uśmiechnęła się znowu, tym razem z podziwem. - Świetnie. Żołnierze zdemontują pomnik, zaś w jego miejsce postawią atrapę, nie do odróżnienia od oryginału. A w środku będzie stał pocisk kosmiczny.
- Jaki? - spytał.
- Zwykła rakieta. Jeśli znalazłbyś się w niebezpieczeństwie, wystarczy wsiąść i odpalić. Niestety zginiesz momentalnie, ale to żaden problem. Pocisk będzie miał takie przyspieszenie, że nawet zgnieciony przebije te cztery i pół kilometra betonu i poleci w kosmos. Na orbicie przejmą go nasze statki, wyjmiemy cię i odtworzymy. Nic się nie bój, to sprawdzona technologia”.
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 220 w antologii „Zapach szkła”

Drobne niekonsekwencje architektoniczne

Pomnik sw Jana Nepomucena na tle Kosciola sw. Krzyza we Wrocławiu
Oczywiście, pomnik nie jest wytworem omamów sennych autora, i istnieje on oczywiście także w realnym świecie. Gdy jednak spojrzeć na niego, to od razu widać pewną niekonsekwencję autora, którą można jednak zwalić na fakt, że akcja opowiadania dzieje się przecież w śnie. Bo pomnik swoje metry ma i autor, jako architekt przecież z zawodu, musi wiedzieć, że taki pomnik swoje waży i raczej ciężko go transportować czy demontować w kilkanaście osób bez użycia specjalistycznego sprzętu. A mimo to...
„Dochodzili do dolnych pięter. Gusiew szczególnie współczuł tym Chińczykom, którzy dźwigali, niemały przecież, sztuczny pomnik świętego Jana Nepomucena z pociskiem kosmicznym. Drużyna saperów zaczęła wiercić otwór w podłodze. Poniżej był już tylko olbrzymi hall budynku, którym przykryto centrum historycznego Wrocławia.”
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 231 w antologii „Zapach szkła”

I jak jeszcze tutaj można by zwalić to nieuwzględnianie praw grawitacji na lżejszą wagę atrapy oraz masowy charakter zadań podejmowanych przez Chińczyków (przecież nikt nie mówi, że tych Chińczyków nie są setki), to jednak dalej już nie ma wątpliwości, iż tylko nierealnością wyśnionego Wrocławia można wytłumaczyć zaniżanie problemu wagi pomnika.
„Odbijał się mocnymi uderzeniami nóg i skokami zjeżdżał coraz niżej, na stromy dach, a potem na ścianę. Wreszcie, po krótkiej chwili, wylądował na bruku. Kilkunastu komandosów zjechało znacznie szybciej od niego, już byli na dole. Zdemontowali pomnik przed kościołem, a w jego miejscu błyskawicznie umieścili atrapę z pociskiem kosmicznym.”
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 231 w antologii „Zapach szkła”

Prawdziwy nepomuk w terenie

Plaskorzezba na cokole pomnika sw Jana Nepomucena na placu Kościelnym we Wrocławiu
Gdy dziś odwiedzić pomnik św. Jana Nepomucena... cóż, trudno mi powiedzieć czy jest to „typowy nepomuk” czy tylko „pseudonepomuk”, bo ich klasyfikacja to już temat na oddzielną pracę naukową. Jednak trzeba przyznać, że pomnik robi wrażenie i świetnie prezentuje się na placu. Nawet tymczasowa żółta tabliczka kierunkowskazu „do placu Bema” nie psuje mocno wrażenia, choć czekam na czasy, gdy most młyński zostanie naprawiony a ruch samochodowy znów omijał będzie Ostrów. Oprócz wielkości pomnika tego „bata na heretyków” jak zwyczajowo używali go jezuici, wrażenie robi mnogość detali, aniołków, gwiazdek (oczywiście, oprócz tych na aureoli, których ma prawo być nie mniej, nie więcej niż 5), zdobień. Podstawa pomnika zdobiona jest 4 scenami z życia męczennika (włącznie z jego utopieniem w nurtach Wełtawy). Ciekawostką jest użycie dwóch łysych aniołków, które miały być uwiecznieniem nowo narodzonego syna jednego z kamieniarzy. Gdyby rozpatrywać jego użycie jako rakiety kosmicznej... to trzeba przyznać, że faktycznie ma zarys pocisku. Jedynie już w początkowej fazie lotu należałoby odstrzelić krzyż i wzniesione ku niebu ramiona, choć jeśliby pominąć ten szczegół pewnie same by szybko odpadły pod wpływem naporu powietrza. Tak więc pomnik Jana Nepomucena możemy dorzucić do listy wrocławskich alternatywnych metod podbijania kosmosu, obok opisanego już pociągu do nieba czy wrocławskiej rakiety czy windy orbitalnej (ale o tym już w przyszłości).  

poniedziałek, 5 marca 2012

Marsjanie przywieźli reglamentowany dobrobyt


Wojna światów, następne pokolenie
(plakat filmowy)

Zgodnie z zapowiedzią, 2 marca odbyła się prezentacja II części Końca Cywilizacji, wspólnego wydarzenia Wielosferu i Dyskusyjnego Klubu Filmowego Politechniki Wrocławskiej. Tak jak przy pierwszej części wiadomo było że chodzi o Golema, tak tym razem nie padło ani słowo o tym, co ma nastąpić.


Mała improwizacja marsjańska


Zespół kolejkowo-śledczy
Jakież było więc zdzi-wienie, gdy okazało się, że chodzi o wizytę Marsjan. Znaczy, idea wojen światów sama w sobie nie jest czymś oryginalnym, podobnie jak wizyta Marsjan, jednak gdy okazało się, że Marsjanie nie przynieśli ze sobą zagłady a dobrobyt, to nie wiadomo czego można było się spodziewać. Wkrótce jednak okazało się, że marsjańskiego dobrobytu jest zbyt mało jak na potrzeby Ziemian, więc należało go reglamentować – w sposób chyba najbardziej znany Piotrowi Szulkinowi oraz innym ludziom wychowanym w komunizmie. Oczywiście reglamentacja oparła się o jakże znany chyba nam wszystkim (choć młodszym zapewne tylko z opowiadań) system kartek. Oczywiście nie obyło się bez karczemnych awantur w sklepie niczym z barejowskiego misia, nie obyło się bez jakże oczywistego aparatu śledczego niczym z Kafki, jednak bunt w liceum w stylu dzieci wrzesińskich przerósł moją wyobraźnię. 
Gregory Greg, Warszawskie Wiadomości Marsjańskie
A wszystko to przeplatane wypowiedziami Gregorego Pecka z Warszawskich Wiadomości Marsjańskich, który w miarę relatywnie starał się przedstawić te wydarzenia, co utrudniała mu Pani Producent, która uparcie próbowała zatuszować negatywne aspekty obiektywizmu. Co ciekawsze, Marsjanom najbardziej spodobał się nie systemowy entuzjazm jako reakcja na ich przybycie, ale rzekoma otwartość wypowiedzi i prawda płynąca z przekazu telewizyjnego.
Kreacja Marsjanina w filmie
Wojna Światów: Następne stulecie Piotra Szulkina
Tak było w części improwizowano-teatralnej zorganizowanej przez Wielosfer. Okazało się, że mimo reglamentacji marsjańskiego dobrobytu starczyło na krócej niż planowano, dlatego projekcja filmu „Wojna Światów: następne pokolenie” Piotra Szulkina odbyła się z lekkim wyprzedzeniem. Muszę przyznać, że po poprzednim filmie, ten pozytywnie mnie zaskoczył. Choć film został zrealizowany bez drogich efektów specjalnych, to wyraźnie było czuć z niego klimat fantastyki. A wszystko dzięki odrobinie srebrnej farby na twarz, srebrnym kurtkom, paru karłom i dwóm czy trzem ujęciom startującej rakiety kosmicznej z kronik filmowych. Sam George Lucas, znany ze swoich niskobudżetowych metod tworzenia „kosmicznego” sprzętu ze sprzętów codziennego użytku musi się przy tym schować... 

A może spróbujmy bez Marsjan?

Iron Idem, Wojna Światów: Następne Stulecie (Piotr Szulkin)
Choć to oczywiście w pierwszej połowie. W drugiej połowie wątek Marsjan ustępuje miejsca tematyce przewodniej filmu, jaką jest obłuda świata telewizji, metodom manipulacji używanym w systemach totalitarnych, otumaniania ludzi i ich podatności na sterowanie. Choć początkowo wydaje się, że to Marsjanie (i entuzjazm ziemskiej władzy ich goszczącej) jest przyczyną całego zła, jednak widz nawet nie zauważa, kiedy głównym winowajcą okazuje się wszechobecny System, a usunięcie Marsjan z filmu jeszcze dobitniej to podkreśla. Ponownie podkreślić należy dobór aktorów do granych przez nie ról (chociażby aktorzy znani nam z późniejszego „Piłkarskiego pokera” grający tutaj działaczy dobrze ustawionych w Systemie), choć telewizyjną obłudę najlepiej ukazują dwie sceny śmierci: szaleńca walczącego z systemem i głównego bohatera Irona Idema... Och, ktoś pomyśli, że popsułem mu niespodziankę i teraz nie warto oglądać filmu – skądże znowu, właśnie mając te fakty jeszcze bardziej dacie się zaskoczyć zakończeniu. I tak jak poprzedni film odradzałem, tak Wojnę Światów: Następne pokolenie zdecydowanie polecam!

niedziela, 26 lutego 2012

Apokalipsa podzielona na części


Majowie się pomylili. Nie uwłaczając starożytnej nauce, trzeba jednak przyznać, że sznureczki, paciorki i drewniane kulki może nie wprowadzają do obliczeń elementu przypadkowości, jednak liczenie na nich nie pozwala na zbyt wysoką dokładność – a przecież diabeł tkwi w szczegółach. Kopernik wstrzymał Słońce i ruszył ziemię dzięki któremuś tam miejscu po przecinku, a obliczenia Majów były obliczeniami nastawionymi na parę tysięcy lat naprzód. Ułamkowy wręcz błąd powoduje lawinowo rosnące dewiacje na przestrzeni wieków.
Ożywianie Golema - wkładanie sprawczego Zdania w usta Golema 
Jednak obliczenia zawsze można wykonać ponownie. Zwłaszcza gdy dysponuje się mocą obliczeniową wielu komputerów. I właśnie taką moc obliczeniową zaprzęgli do swych obliczeń studenci Politechniki Wrocławskiej – i wyszło im, że rok 2012 się zgadza. Tylko miesiąc, nie dwunasty, a drugi. Ale podobnie jak każda klątwa, tak i każda katastrofa musi mieć jakąś furtkę, która doprowadzi do jej zatrzymania lub przeżycia ofiar.
Niektóre podania mawiają, że katastrofę przeżyje jedynie istota żywa stworzona z tkanki martwej. Do tej kategorii ciężko zaliczyć nawet tolkienowskie Drzewce, bo przecież stworzone są z tkanki roślinnej. Nadziei nie można też pokładać w super-bohaterach, bo przecież każdy z nich stworzony był z tkanki ludzkiej. Ciężko odnaleźć w fantastyce tego typu istotę, jednak jakaś furtka do odwołania katastrofy musi być. I wystarczy spojrzeć na fantastykę naszych sąsiadów, i nagle odnajduje się odpowiedź: GOLEM!

Choć Politechnika posiada kierunki powiązane z tworzeniem Golema (choćby materiałoznawstwo, aby dobrać glinę idealną), to naukowcy postanowili także zasięgnąć rady u specjalistów z innych branż. W dziedzinie życia nie obyło się bez specjalistki z uczelni biologicznej, jednak skąd wziąć więcej informacji o fantastycznym tworze? Z pomocą przyszło stowarzyszenieWielosfer, i tak przygotowane gremium naukowe przystąpiło do eksperymentów w tworzeniu Golema.

My nie posługujemy się Słowem.
My, jako elita narodu, posługujemy się całym Zdaniem
Operator golemostwarzarki
Doświadczenia z Golemami do tej pory były różne, zazwyczaj nieudane. Więc po cóż powielać te same błędy? Skoro czasu mamy mało, to trzeba szybko doprowadzić do jakiejś rewolucji w badaniach nad glinianymi istotami. Zamiast pojedynczego słowa, postanowiono skorzystać z całego zdania zawartego na kartce. Trzeba przyznać, że zachowania golema okazały się bardziej rozbudowane. To już nie był stwór potrafiący jedynie tępo patrzeć przed siebie, poruszać się niezdarnymi ruchami czy wykonywać powtarzalną pracę niczym robot na produkcji – tym razem golem wykazywał się inteligentnym i kreatywnym zachowaniem. No, co do tej inteligencji można mieć wątpliwości – porównując z człowiekiem. Jednak to i tak milowy krok do przodu. Jednak czemu za każdym razem golem trafiał na komendzie, oskarżony o różne dziwne czyny zbrodnicze? Czasem oskarżenia były słuszne, czasem bezpodstawne – jednak prawie za każdym razem się przyznawał. A właściwie – to za każdym razem udowadniano mu przyznanie się do winy, choć czasem były to raczej wymuszone poszlaki przyznania się niż świadomy akt woli. Ale cóż, sądom to widać wystarcza... Lecz jakaż była to przyczyna? Przecież nie urocza, przypadkowo poznana dziewczyna, która była częścią testu? Czy wariat-spiskowiec ciągle nakłaniający go do zdrady, często zawoalowanej pod płaszczykiem pomagania ludzkości? Jak widać nie do końca, bo i z jego własnej inicjatywy powstawały zbrodnie... Jednak przemyślenia Golema doprowadziły do kolejnego przełomu. Zamiast narzucać mu odgórnie zdania, naukowcy postanowili zaryzykować i dopuścili aktu samokreacji: pozwolono Golemowi samodzielnie stworzyć sobie hasło. I powstało Hasło Doskonałe! A brzmi ono:

Nie mlaskać, nie ciamkać na filmie
Próba człowieczeństwa
Tak przygotowane przedstawienie teatralne (do którego dobrowolnie mógł dołączyć każdy obecny na sali widz) było wstępem do prezentacji filmu Piotra Szulkina „Golem”. Jak słusznie zauważył w późniejszej dyskusji jeden z członków Wielosferu, film był raczej surrealistyczny niż fantastyczny. I przyznam mu rację, że motyw człowieka z gliny wypalonego w piecu nie był głównym wątkiem, a jedynie mglistym pretekstem do stworzenia fabuły tak pokręconej, że kafkowski proces jest przy nim historią jasną, prostą i przejrzystą. Za pewne film pełen był symboli, odwołań, aluzji do walki człowieka z systemem – jednak zbyt zaowalowanych, aby dostrzec je bez wcześniejszego uświadamiania widza. Choć główny przekaz był dosyć wyraźny: system obowiązujący w Polsce w roku 1979 bliższy był szaleństwu niż racjonalnej władzy.
Gdybym miał wymienić zalety filmu, to z pewnością wspomnę kolorystykę filmu. Nie obowiązuje to żadna z popularnych koncepcji barwnych (normalna lub lekko wypaczona kolorystyka czy wręcz odwrotnie, czarnobiała konwencja retro). Cały film nakręcony jest w żółtej tonacji. I nawet jako osoba, której na zdjęciach często przeszkadza żółta dominanta, zachwycony byłem tą jakże ciepłą kolorystyką. Miłą, przyjemną dla oka – tylko czy koniecznie pasującą do konwencji? Choć żółty to kolor niedoświetlenia, charakterystycznego dla klimatu post-apo, jednak czy na pewno powinna być to kolorystyka tak ciepła, tak przytulna dla człowieka? Czy nie lepsza byłaby atmosfera szaleństwa przesycona czerwienią? Czy nie bardziej pasowałby kolor krwi do makabresek umieszczonych celowo w filmie?
Przesłuchanie
Kolejną zaletą filmu była możliwość obejrzenia znanych aktorów starej daty, dziś już nieobecnych w polskiej telewizji. Ot, chociażby Marian Opania, Mariusz Dmochowski... w postać szalonego naukowca wcielił się Wiesław Drzewicz, mojemu pokoleniu znany z jakże podobnej roli w „Wyprawach Profesora Ciekawskiego”... Jednak jak dla mnie to za mało, by cierpliwie przetrwać te wszystkie dłużyzny, zwłaszcza na niewygodnych krzesełkach sali wykładowej.
Golem ma głos


Golem to pierwsza część cyklu Nadchodzi koniec cywilizacji. Kolejne dwie edycje planowane są w podobnej konwencji: przedstawienie teatralne w wykonaniu Wielosferu i projekcja kolejnego filmu Piotra Szulkina. Pierwsza część wydarzenia zapowiada się ciekawie, co do drugiej, liczę iż prawdziwe okaże się stwierdzenie członka DKF-u, że kolejne filmy są zdecydowanie ciekawsze...

niedziela, 19 lutego 2012

Obcy ukryty pod stołem

Obcy - ukryte zagrożenie
Ukryte zagrożenie
Kołdra... niejeden z nas chował się pod nią, gdy pod stołem zaczynały grasować potwory. Mężczyźnie w moim wieku to już nie wypada, już prędzej przypada co poniektórym wejść pod stół i pokazać swemu dziecku, że przecież tam żadnego straszydła nie ma. Tak więc gdy przed kolejnym filmem w kinie Helios na Kazimierza Wielkiego zobaczyłem dziwnego stwora, to oczywiście trzeba było sprawdzić czy coś znajduje się pod stołem.
8 pasażer Nostromo ukryty pod stołem
Obcy przygotowany do biegu





























I  ON  TAM  BYŁ!
Nieprzewidziany pasażer na Nostromo... nieplanowany widz w kinie Helios
Okazało się, że tym razem pod meblem znajdował się potwór. Prawdziwy Obcy ze statku Nostromo. Więc potwora trzeba przepędzić, żeby nie straszył dzieci... ale tak mi go szkoda było. Skulony, wystraszony, schował się pod stołem. Powiedział, że boi się Predatora. Zacząłem mu tłumaczyć, że gdzie, Predator, w naszym świecie? Przecież to tylko filmowy stwór. A jednak okazało się, że to prawda. Choć stoi przy samych kasach biletowych, to jakoś mniej go widać niż schowanego Aliena. Obcy powiedział mi, że za dnia panuje spokój, bo Predator nie chce się wydać przed ludźmi, że nie jest tylko metalową figurą. Jednak gdy nastaje noc, Predator próbuje upolować Obcego, a ten przed nim ciągle ucieka. I choć szybszy, to czasem jednak gdzieś na zakręcie nie ucieknie przed ostrymi pazurami i kłami myśliwego. Więc gdy czasem w kinie znajdziecie kawałek śrubki, ogniwo łańcucha czy ząb od przekładni, to znaczy, że mu się nie udało uciec. Miejmy jedynie nadzieję, że co noc kończyć się to będzie co najwyżej lekkim zadrapaniem, a nie rozszarpaniem Obcego przez Predatora. Bo gdy już dorwie Obcego, to zacznie polować na ludzi...

A teraz garść suchych faktów
Rzeźba z Predatorem
I jak tu się nie bać Predatora?
Obcy i Predator to rzeźby wykonane z metalowych części przemysłowych, takich jak śruby, łańcuchy, zębatki, obydwie wielkości zbliżonej do człowieka. Jednak ich waga jest już znacznie wyższa niż (prawie) każdego z nas, bo rzeźby ważą 150kg (stół z Obcym) i 200kg (Predator). Stołki wykonane z jaj Obcego są przy tym leciutkie niczym piórko, bo ważące „zaledwie” 20kg. Wykonywane są w Azji, i czas ich przygotowania wynosi 2-4 tygodni. Cena... jest adekwatna do wagi. Koszt jednej rzeźby to około 12-15 tysięcy, nie uwzględniając VATu.
Wrocław może się tu czuć wyróżniony, bo najprawdopodobniej poza Heliosem (który jest ich właścicielem) tego typu figur nie ma żadne kino w Polsce. Dodajmy, że jedyny ich dystrybutor na Polskę znajduje się także we Wrocławiu. Jest to firma Wartacz, na co dzień zajmująca się trochę inną branżą (sprzedaż maszyn do przetwórstwa plastyku i recyklingu). Miejmy nadzieję, że już wkrótce do Wrocławia zawitają kolejne filmowe figury, i że je także będzie można obejrzeć na Kazimierza Wielkiego... a może któreś inne kino się zdecyduje?  

wtorek, 14 lutego 2012

Miejsce w którym odradza się miłość


We czwartek koło południa na skrzyżowaniu Piłsudskiego i Świdnickiej, tam gdzie z jednej strony ulicy metalowe rzeźby przechodniów schodzą pod ziemię, by wynurzyć się spod chodnika po drugiej stronie, od grupy szarosrebrnych nieruchomych figur oddzieliła się postać mężczyzny w kapeluszu i długim płaszczu. Przez chwilę popatrzyła w jasne niebo, poprawiła na sobie kapelusz, po czym ruszyła za młodą kobietą w czerwonej czapce i mężczyzną z włosami związanymi w kitkę, którzy właśnie przechodzili przez asfaltową jezdnię. A gdy tak poszła za nimi ulicą Świdnicką, zaczęła bezczelnie powtarzać każdy ich ruch i gest. Raz machała ręką zupełnie jak kobieta w czerwonej czapce, raz odgarniała włosy do tyłu zupełnie jak mężczyzna z kitką, tak że przechodnie, którzy ich mijali, dobrze się bawili, widząc to wszystko.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych, str. 5 antologii „Miłość we Wrocławiu”

Tak zaczyna się Poczta Listów miłosnych Stefana Chwina. Opowiadanie o miłości, a właściwie o szarości życia codziennego, w którym to piękne uczucie zamiera. Ot, gdzieś między zmywaniem naczyń a prasowaniem zapominamy pocałować męża. Ot, gdzieś między odkurzaniem a położeniem dziecka do łóżeczka zapominamy żonie przynieść kwiaty. Ot, gdzieś kolejny gest zapomniany, którego nie potrafimy już nawet nazwać. I tak codziennie jeden gest, dwa piękna słowa mniej... niby niedużo, a jaka wielka strata. Miłość ustępuje miejsca zobojętnieniu, które powoli ucieka przed kłótliwą nienawiścią. A przecież ktoś musi zapłacić rachunek za gaz, kiedyś trzeba odmalować pokój lub zmienić tapetę...
I czasem nie obejdzie się bez pomocy Istvana. Istoty pozornie ludzkiej, kolejnego przechodnia... a tak naprawdę jednego z metalowych przechodniów stojących przy Świdnickiej, który ożywa i odłącza się od stojącego tłumu aby pomóc zabieganym. Anioła, który odrzucił skrzydła aby nie trącać nimi ludzi wokół niego. Bo choć autor uparcie znajduje logiczne wytłumaczenie dla wszystkich zdolności Istvana, to jednak samo ich połączenie jest w samo w sobie mało rzeczywiste... a sposób ich opisania jakby pogłębia tą wewnętrzną niepewność. Zresztą sam Istvan wspomina o mocach niebieskich, z którymi pozostaje w dobrym kontakcie.
Tymczasem nasi bohaterowie powoli oddalają się w kierunku mieszkania przy ulicy Trzebnickiej. Wbrew pozorom, długa droga przed nimi. Czy do domu wrócą razem, czy ktoś przywróci szkło pobitym ramkom zdjęć kochanków?

Któregoś dnia Istvan, wędrując po jej folderach, trafił na zdjęcia które – takie odniósł wrażenie – już gdzieś widział. Rozpoznał je po chwili: były to zdjecia z mahoniowego kredensu, zepchnięte kobiecą ręką do plastykowego wiadra ze śmieciami, pogodne zdjęcia dwojga młodych ludzi ubranych uroczyście na własny ślub. Panna młoda i pan młody mieli w oczach światło którego zazdroszczą wszyscy ludzie na ziemi, mocne, dobre światło, które sprawia, że mamy ochotę oglądać na własne oczy świat. Mężczyzna w białym garniturze z białą muszką pod szyją, kobieta w kaskadzie tiulu i koronek, z kwiatami wetkniętymi we włosy związane na karku, stali obok siebie przy fontannie na wrocławskim Rynku. A potem na ekranie pojawiło się zdjęcie zielonego mostu Kłódek, gdzie od razu po ślubie pojechali białą toyotą, ustrojoną we wstążki i kwiaty ciętych róż. A oto trzecia fotografia: Grzegorz w rozpiętej marynarce, krzycząc coś z radości w niebo, przypina do mostowej poręczy kłódkę „Mariola+Grzegorz”, goście weselni biją brawo, ktoś rozlewa szampana do kieliszków wyjętych z podróżnego kuferka, a uliczny saksofonista, stojący parę kroków od mostu na chodniku przy brukowanej jezdni wiodącej do kościoła z dwiema wieżami, słodko-chrapliwymi dźwiękami wygrywa Marsz Mendelssohna, a potem dorzuca jeszcze skoczne „Sto Lat”.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych, str. 27 antologii „Miłość we Wrocławiu”