Setka wpisów za nami, pora na następną. Choć początkowo setny wpis miał być relacją z Polconu, to jednak potem moje plany powoli się odmieniały. Najpierw stwierdziłem, że na 100-tkę należy uderzyć jeszcze silniejszym akcentem, a dwa tygodnie przed Polconem dowiedziałem się, że będę prowadził wywiad z Ziemiańskim. Na kilka dni przed... zobaczyłem rozpiskę prelekcji, i już wiedziałem, że
100-tny wpis będzie związany z dyskusją na temat wrocławskiego stolicowania polskiej fantastyce. 101-wszy miał być Polcon, jako przerywnik między wywiadami, a jakże dumny numer czołgu znanego z "Czterech Pancernych" miał przypaść Ziemiańskiemu. Dopiero potem sobie przypomniałem, że przecież
pierwszą setkę rozpoczynałem wpisem związanym z Andrzejem, a
drugim z kolei wpisem była konwentowa relacja z Tatooine... więc tradycji musiało stać się zadość.
Tak więc dziś przytaczam wywiad z Andrzejem Ziemiańskim. Za kilka dni zbiorcza relacja z Polconu, i na tym chyba skończy się polconowy cykl. I mam nadzieję, że do drugiej setki nie dość, że dożyję, to jeszcze trafi się równie spektakularna tematyka.
Parę słów o Achai
ZK: Dzień dobry, witam wszystkich na spotkaniu autorskim z Andrzejem Ziemiańskim. Mam nadzieję, że wszyscy znają Andrzeja Ziemiańskiego, są tutaj sami jego fani, pominę sobie część biograficzną i zacznę od właściwych pytań. Andrzeju, ostatnio pojawiła się kolejna Twoja książka, Pomnik cesarzowej Achai, czekaliśmy na nią 10 lat i wreszcie się pojawiła. Może opowiedziałbyś wszystkim, co prawda większość pewnie ją czytała, natomiast już słyszałem, że są tu i tacy, którzy jeszcze jej nie czytali, więc jakbyś po krótce coś o niej opowiedział?
AZ: No bardzo enigmatyczne to pytanie, czy coś o niej mogę opowiedzieć? Proszę państwa, to jest właściwie dopiero drugi tom Achai właściwej, tak jak zawsze podkreślałem, [tutaj drobne problemy z mikrofonem, dalsza część odbyła się „unplugged”] Proszę państwa, ja mogę mówić głośniej, wolę nawet tak, bo mikrofony mnie strasznie peszą i denerwują. A Achaja [Pomnik Cesarzowej Achai] to jest dopiero tom drugi, tak zwana trylogia, czyli tom pierwszy został podzielony sztucznie przez wydawcę, słusznie zresztą, że nie wyda książki o objętości 1200 stron w cenie jakiegoś 150 złotych, nikt by nie kupił tego tak z marszu. Ale Achaja którą państwo znacie w trzech pierwszych tomach to jest pierwszy tom trylogii. Teraz właśnie zacząłem pisać drugi tom, a w tej chwili właśnie kończę poprawiać drugą część drugiego tomu, czyli drugiej trylogii w sensie wydawniczym. No potrafię najprostsze rzeczy skomplikować proszę państwa.
(publiczność) Czyli jak to ująć, razem będzie 9 tomów
AZ: 9 tomów tak, ale redaktorskich. W zasadzie, to jest trylogia, każdy tom dzielony sztucznie na 3 części. Nie, no żebym nie skomplikował, bo zaraz zacznę tak komplikować.
ZK: Z drugiej strony, ten drugi tom się wyraźnie odcina od pierwszego tomu. Zakładam, że w ramach II tomu będzie to coś, co można nazwać spójną całością. Czy trzeci tom znowu będzie się tak oddzielał od pozostałych, czy nie?
AZ: No ja mam nadzieję, że jest to spójna całość, no, ale niestety, lata lecą niestety. Jak pisałem I tom, czyli te trzy tomy które się ukazały, to już jednak parę lat temu było. Pamiętałem o tym, co pisałem na pierwszej stronie kończąc powieść, teraz naprawdę lata lecą, często nie pamiętam co było na początku, ale z tego co wiem, jest mnóstwo autorów którzy mają swoje bazy danych i tam mają wszystkie dane na temat każdego bohatera, powiązania rodzinne, historie, itd., czyli de facto tworząc jedną książkę tworzą od razu dwie, jedna jest z takimi didaskaliami. Też kiedyś o tym myślałem, jednak z reguły to jest tak, że brak mi czasu i wrodzone lenistwo mi na to nie pozwala więc piszę tak z pamięci, z bańki, nie wiem, jak to powiedzieć. No i często robię straszne rzeczy, bo popada się od razu w słowotok, a poza tym druga rzecz, której nie lubię, a która często występuje u mnie, bohaterowie często zdobywają władzę. To są ludzie, których ja znam, widziałem ich gdzieś, to są postacie, które znam osobiście, ludzie, którzy żyją naprawdę, jakoś tam fantastycznie zmienieni, w celu tam fantastycznych rzeczy i ci ludzie, niestety, gdy zaczynam o nich pisać zaczynają żyć własnym życiem, i na przykład bohater jakiś mówi: No nie no, tak mnie polubiłeś, że mnie nie zabijesz, tak jak planowałeś, w następnej scenie. I niestety, zawsze ulegam. Ale proszę państwa, tu będę się od razu bronił. Często słyszę zarzuty, że tak bohaterowie jak opisują nie mogą postępować w realnym świecie. W całym życiu postępują jakoś tak bez sensu zupełnie. Tu się całkowicie zgodzę, bo ten człowiek, który postawił mi ten zarzut, próbuje przypisać do świata Achai cechę, której nie ma także nasz świat realny. On tam próbuje przypisać logikę. Proszę państwa, nie ma logiki w świecie Achai, jak nie ma jej w świecie realnym, który nas otacza, żadnej logiki nie dostrzegam tutaj wokół. Te światy są jakby kompatybilne.
ZK: Cechą charakterystyczną Achai było to, że było parę wątków, które tak jak warkocz, wzajemnie się przeplatały, momentami bardzo delikatnie, momentami się zacieśniały, po czym się znowu rozplątywały. Akcja była w ten sposób jeszcze mniej przewidywalna. Pytanie, jak będzie to wyglądało w Pomniku Cesarzowej Achai, bo tu mamy jak na razie sytuację wręcz odwrotną, wszystko zbiega się do jednego punktu, zarówno pod względem fabuły, jak i pod względem geograficznym.
AZ: W pierwszym tomie tak, faktycznie, w I części drugiego tomu, tak powinienem powiedzieć. Teraz główni bohaterowie zaczną sobie podróżować, mówię o drugiej części drugiego tomu która jest już napisana, którą kończę poprawiać i wysyłam do wydawcy, a we wrześniu zaczynam pisać wreszcie zakończenie tego II tomu podzielonego na trzy. I tam naprawdę, szczerze mówiąc, nie wiem co będzie bo jeszcze nie wymyśliłem. Proszę państwa, nigdy nie pisałem w ten sposób, żeby z góry wiedzieć co będzie, jak to się wszystko skończy. Po prostu historia gdzieś tam sobie żyje w człowieku i ja ją jedynie usiłuję spisać, a tak jak mówiłem, bohaterowie mają swoje własne wymagania, chcą tego lub owego, poza tym to tak wynika z rozwoju samej akcji, a potrzecie, zawsze próbuję pisać w sposób… o Jezu, jak się zagubiłem… Przepraszam najmocniej, mam tendencję do komplikowania, więc zapytam krótko: jak brzmiało pytanie?
ZK: Czy akcja się rozplącze, czy się nie rozplącze?
AZ: Rozplącze.
Wrocławianistyka
ZK: Druga twoja książka, za progiem grobu, której przyznam się, że jeszcze nie czytałem, mnie interesuje, na ile będzie to wrocławska książka, bo jednak pojawia się u Ciebie dosyć często motyw wrocławski.
AZ: Wrocław znam i to jest miasto na którym nikt mnie nie zagnie, nikt mi nie powie, że idąc od mostu takiego a takiego do mostu drugiego nie można prowadzić tak długiego dialogu bo musieliby przystawać co każde 2 kroki. Zresztą to nawet nie chodzi o te kwestie techniczne, to jest mało ważne. Wrocław jest miastem które czuję, dlatego pisząc cokolwiek współczesnego, co mogę umieścić gdziekolwiek napiszę o Wrocławiu. Kiedyś za czasów złego i brzydkiego socjalizmu pisało się książki umieszczone w tak zwanej Ameryce, to ładnie brzmi, Ziemkiewicz kiedyś powiedział „tak zwanej” ponieważ nikt z nas w Ameryce nie był, opieraliśmy się na filmach, książkach, i przez to można było to zobaczyć. No i pisało się, bo tam były możliwe przestępstwa, u nas zresztą też ale nikt o tym nie mógł pisać. Możliwe były pościgi, różne tam dramatyczne zwroty akcji, itd. Itd. I wszystko było ładne, poukładane, nawet bandyta w socjalistycznym filmie był takim człowiekiem prawie do zaakceptowania, człowiek który zbłądził jedynie. A później okazało się, że nie mieliśmy pojęcia o tym wymyślonym świecie, on był bardziej sciencefiction niż powieści które się działy na Księżycu czy na Marsie, no i każdy zaczął tam pisać o tym na czym się naprawdę zna. Wydaje mi się, że mam duży wkład w wrocławizowanie polskiej fantastyki. Ale proszę państwa, to jest miasto szczególne, proszę zwrócić uwagę: poza wrocławianinami piszącymi o Wrocławiu, są jeszcze autorzy np. z Krakowa, Gdańska, piszą też o Wrocławiu, nie o Krakowie, Gdańsku, tylko przenoszą akcję tutaj. To jest miasto bardzo szczególne, to jest tygiel wielu kultur, minimum pięciu, które można wymienić tak od razu, jest to coś co oddziaływuje na nas, na mnie jako dziecko repatriantów, jakby też teraz modnie powiedzieć, wypędzonych którzy zamieszkali w kompletnie obcym otoczeniu. Naprawdę, jeżeli wziąć pod uwagę różnice kulturowe i materialne, to moi rodzice byli jakby kosmitami, których tu zrzucono na ziemię, albo odwrotnie, ziemia na nich, przylecieli przecież z kosmicznego świata i musieli tu wszystko odkrywać, a ja, wtedy ich dziecko, byłem człowiekiem który naprawdę był pogubiony, byłem poddawany indoktrynacji socjalistycznej, Rok 1984 Orwella prawie że przeżyłem, jednocześnie otoczenie mówiło mi zupełnie coś innego. Historia tego miasta mówiła mi coś innego. I samemu trzeba było docierać do jakichś rozwiązań. Ten temat tak mnie interesuje, że o nim piszę bo lubię to.
ZK: No właśnie, chciałbym ci pytać jak się pisze o Wrocławiu? Bo jednak Tolkien tworzył swoje Śródziemie, w Achai też tworzysz nowe światy. Czy łatwiej pisze się o stworzonych światach, gdzie masz pewną swobodę, czy łatwiej się pisze o świecie, który znasz, czyli o Wrocławiu, w którym z jednej strony ogranicza cię to, bo musisz się pilnować, nie możesz sobie tak przeskakiwać z miejsca na miejsce, ale z drugiej strony nie musisz go tworzyć?
Kiedyś Lem ładnie napisał, czym się różni pisarz science-fiction od pisarza zwykłego. Zwykły ma przed sobą mur, który musi pokonać, przejść przez niego, znaleźć się po drugiej stronie. Problem pisarza science-fiction jest taki, że najpierw musi sobie ten mur zbudować. I tu jest zasadniczy ból. Oczywiście, że łatwiej jest musząc przed sobą ten mur wybudować, ponieważ znam wtedy wszystkie tajne przejścia, ukryte bramy i takie tam klucze które rozwiązują przejście przez każdy labirynt. Ale mi jest łatwo, bo jestem architektem z wykształcenia. A Wrocław to jest miasto, które de facto mnie nie zaskoczy. W momencie, kiedy mam już pewne doświadczenie, jak to powiedzieć, we współżyciu z miastem to głupio zabrzmi, doświadczenie w poznawaniu tego miasta, naprawdę, i jego historii przede wszystkim, i jego współczesności, i przede wszystkim dynamicznych zmian, którym to miasto podlega. Naprawdę, nie sposób żebym pisał o czymś innym, bo wtedy będę sztuczny, chciałbym na przykład pisać o Krakowie, który bardzo lubię, uwielbiam Poznań, ale od razu każdy Poznaniak mi powie: weź stary, daj se spokój.
ZK: Wspominasz, że nie będziesz pisał o obcych miastach. Orbitowski sam napisał o Wrocławiu, i trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu to poszło. Jak się potem pójdzie samemu w te okolice…
AZ: Bo to dobry pisarz jest.
Co wynika z architektury?
ZK: Wspomniałeś, że jesteś architektem. Niby wszyscy znają tą informację, ale pytanie: na ile ta architektura wpływa na twoje pisanie?
AZ: Wpływa, wpływa, i to bardzo. Architektura jest jedynym działem który łączy sztukę inżynierską z tzw. Artyzmem, jakkolwiek śmiesznie by to nie zabrzmiało. To znaczy to są jedyne studia które łączą to że trzeba być estetą i odbyć te wszystkie praktyki, naukę rzeźbienia, w ogóle miałem piątkę z rzeźbienia, ale to dlatego, że jestem wysoki i miałem postument, na którymś coś tam z gliny robiłem a profesor który mnie uczył sięgał mi potąd. Więc wytłumaczyłem mu, że to jest piękne. Z rysunku już bardzo źle mi szło, niemniej jednak wszystko trzeba było przeżyć, wszystkie dziedziny sztuki doświadczyć samemu, nawet malarstwo się tam zdarzyło. A inżynieria daje zdyscyplinowane myślenie: co z tego, że ja jestem tutaj w stanie niesamowite rzeczy zrobić, analizować co ja widzę na obrazie, dajmy na to Goi kiedy muszę do tego dostosować swoją wiedzę inżynierską. Pierwszym zaskoczeniem które przeżyłem jeśli chodzi o literaturę, to był wykład z estetyki, gdzie kobieta wyświetliła rzeczonego Goję, konkretnie obraz: Maja naga. Jest to o bardzo jasnej karnacji skóry modelka, która leży na ciemnej sofie, z tyłu są ciemne draperie. Profesor się nas pyta: co widzicie drodzy studenci? No co widzimy… no widzimy nagą kobietę, która leży na pięknej sofie w ciemnym wnętrzu. Proszę Państwa, bardzo dobrze, ale za dużo wiedzy w to wkładacie. No to co widzimy – gołą babę ktoś powie. Proszę państwa, świetnie, widzicie to co trzeba, żebyście widzieli, tylko za dużo wiedzy wkładacie w to co mówicie. Powiedzcie to prościej. Jak można powiedzieć prościej? No co ja widzę – człowieka widzę, powietrze widzę w pewnym sensie, powietrze nie jest przezroczyste wbrew pozorom i widać je, i teraz prościej, cały czas ten sam zarzut. Prościej, prościej, cały czas ten sam zarzut, prostych słów używajcie, prostych pojęć – no jak powiedzieć prosto? No wreszcie wyjaśniła nam kochana pani profesor: widzimy jasny soczewkowaty kształt na jasnym tle. To jest serum literatury i prozy fantastycznej. Zwykły pisarz może sobie powiedzieć, że widzi miłość swego życia z którą łączy plany na przyszłość, ja widzę soczewkowaty kształt na ciemnym tle.
ZK: No dobrze, to jest sposób myślenia, zauważyłem jednak, ze w twojej literaturze pojawiają się rzeczy na które normalny człowiek nie zwróciłby uwagi nie dlatego, że inaczej patrzy, tylko dlatego, że nie jest architektem. Przykładem jest tu chociażby telefon do zaprzyjaźnionego architekta, który podpowiada jak przy pomocy klucza 14-tki wysadzić budynek w powietrze, przykładem jest w chyba jedynej twojej niefantastycznej książki, a właściwie w opowiadaniu siedem schodów, te siedem schodów po których niepełnosprawny nie może wejść. Jakie są jeszcze przykłady, że nawet nie to, że inżynier, nie taki sposób myślenia, tylko właśnie gdzie pojawia się Ziemiański-architekt, który zwraca uwagę na problemy architektoniczne.
AZ: To jest wiele takich śladów, o których trzeba wiedzieć. W pierwszej powieści, Wojny urojone, o Gaudim się rozpisywałem, który wszędzie swoje architektoniczne uroki rozsiewał. Wiele rzeczy jest takich, np. pisząc opowiadanie Legenda musiałem opisać świat zamknięty absolutnie, to jest Wrocław przyszłości, który jest 4,5km pod parkiem warszawskim, Warszawa już się tak strasznie rozrosła, że wchłonęła całą Polskę, to jest właściwie jedna aglomeracja. A Wrocław żyje w holu budynku, który kiedyś tam wybudowano który miał 4,5 km wysokości. Skąd te 4,5 kilometra? Stąd, że jest to graniczna wytrzymałość współczesnego żelazobetonu. Gdybyśmy złożyli ciut wyżej, to by się złożył i zawalił pod własnym ciężarem. I to w tej chwili nie pójdziemy ani trochę bliżej, ale to jeszcze nam daleko do tych 4 kilometrów, i to trzeba było wiedzieć. A skąd się to wzięło? Wzięło się stąd, że kolega przyszedł z architektów, z budownictwa, i powiedział: Chłopaki, mam przedmiot Projektowanie architektoniczne. Mam zaprojektować jakiś biurowiec. Weźcie to dla mnie zróbcie, a ja za was zrobię obliczenia z konstrukcji. No, to jak ktoś zdjął mi z głowy konstrukcję, to żeśmy z kolegą zaprojektowali taki budynek. I to było tak, że budowlańcy, którzy robią proste projekty, za taki szczyt skomplikowania to już jest willa, on przedstawił projekt 4,który ma 4,5 km wysokości. Wygrał jakiś konkurs tym projektem, no i cholera miał jechać do Warszawy się tłumaczyć, jak tą konstrukcję wyliczyć. Myślałem, że nas zamordują… ale na studiach w ogóle są takie fajne rzeczy, które wynikają… pamiętam, szkolenie wojskowe nam zafundowali. No i bardzo dobrze, w strzelaniu byłem znakomity, ponieważ wykryto że koledzy dziurkowali tarcze długopisem. Jedynie ja wpadłem na to, że dziurkowałem własną łuską, i to nie że wszystko 10-tki, tylko żeby było ładne skupienie gdzieś obok. No to miałem piątkę ze strzelania, później rzut granatem. Ja mam kategorię E, i nie dlatego, że mi coś dolega, tylko dlatego że jakoś tak sprytnie usiłowałem to załatwić, ale rzut granatem, takim przedmiotem, 10-15 metrów to góra, co mogłem osiągnąć. Na szczęście odpadł na strzelaniu kolega koszykarz, który miał ze 2 metry wzrostu, mówię: stary, nikt tu mnie z nazwiska nie zna, weź idź rzuć za mnie. No, 75 metrów, rekord chyba świata… no i się zdarzyło to, co się musiało zdarzyć: pan jest najlepszy, pan jedzie na konkurs do Warszawy, pan będzie reprezentował naszą szkołę. Zrozumiałem, że nie będę jednak robił kariery w wojsku, postarałem się o kategorię E i nie pojechałem.
ZK: No, ale co by nie było, fascynacja wojskiem ci została, co widać w niektórych książkach…
AZ: Fascynacja bronią, nie wojskiem jako takim.
ZK: Aha, ale chyba także fascynacja władzą, która wynika z wojska, i ze zdobywania władzy, co już wspomniałeś.
AZ: Zdobywanie władzy jest szalenie ciekawe, zwłaszcza jeżeli jest to zdobywanie władzy przez lud. Lud Boży, czyli w momencie kiedy jakąś tam samoświadomość w dziejach lud zyska, i bardzo mnie ciekawi, kiedy to następuje. Zawsze czytałem o tych bohaterach, w sensie… można nie lubić ideologii którą oni reprezentują, mówię np. o Che Gewarze, moim ulubionym bohaterze, śmiem mówić, że o bohaterze literackim, bo jego pamiętniki są autentyczne, ale to co o nim napisano, te analizy psychologiczne, to literatura piękna jest, mało związana z rzeczywistością. Ale interesuje mnie sam proces: jakim cudem Fidelowi Castro się udało? Bo miał dobrego backmana, takie są moje przemyślenia. Jezusowi się nie udało, bo jego backman, święty Piotr, nie był tej klasy backmanem, co Che Guewara. W związku z tym my dzisiaj czcimy symbol, człowieka któremu się nie udało to co Fidelowi, a z kolei na Kubie czci się nie tego szefa, nie Fidela, tylko właśnie Che Geuwarę. I to mnie właśnie cieszy, taka dwoistość historii. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że każda próba zdobycia władzy przez lud następuje w momencie, kiedy następuje poluźnienie reżimu, poluźnienie systemu, czego dowodem mogą być współczesne Chiny, gdzie ilość niewolników przekracza średnią światową. I to mówimy, jak to nazwać, o niewolnictwie dobrowolnym. Dobrowolny niewolnik, takie określenie, po prostu nie jestem w stanie powiedzieć, czemu tam nie następuje wielki wybuch niezadowolenia społecznego. Nie następuje i już. Bardzo ciekawe będzie, jak nastąpi. To się może źle skończyć.