Łup, łup, łup.. nieznośne dudnienie
dobija się do głowy. Pomyślałbym, że to tupot różowych słoni
tańcujących po nadmiernie czułej głowie, ale to dudnienie jest
zbyt realne – wibrujące od basów powietrze porusza się w sposób
dający się zauważyć nawet okiem. Któż to tak niemiłosiernie
wali o godzinie piątej nad ranem.. uuups, znaczy się o 10 nad
ranem, taka drobna różnica. Mimo wszystko, daliby pospać
zmęczonemu człowiekowi.
Dudnienie chyba nie zamierza ustać,
więc zwlekam się z łóżka i zaspany otwieram drzwi, aby ujrzeć
tam... dwójkę wojskowych. No żesz, przeniesiony do rezerwy bez
odbywania służby wojskowej, wszystko oficjalnie, rozporządzeniem
Ministra Obrony Narodowej, za studia, a tu mi wojskowi spać nie
dają? Ki diabeł... i jeszcze bełkocze.
- Ubieraj się, i to migiem, i tak już jesteś spóźniony.
Że niby co, gdzie, jak? Że niby coś
podpisywałem? No ale fakt, podpis tak jakby mój. Widać armia
wróciła do pradawnych zwyczajów. No tak, było miło, było za
darmo, a jak już człowiek odurzony alkoholem myślał tylko o tym,
skąd wziąć więcej, to pewnie po staremu, zafundowali kolejną
gorzałkę za mały podpis. Ech, żebym i ja się tradycyjnie
zachował, trzy krzyżyki i po sprawie, i niech mi potem jakiś
biegły sądowy udowadnia, że to moim charakterem pisma. Ale nie,
wyższe wykształcenie zobowiązuje, toż nie wypada, no i się człek
durny podpisał jak w dowodzie. Ech, masz ci los...
Będę Predatorem, będę predatorem
Ukryty snajper |
Więc się ubrałem. Potem... wszystko
samo się podziało. Znaczy się, wzięli mnie za barki, ściągnęli
po schodach i wcisnęli między siebie do jakiegoś miniaturowego
autka. Ściśnięty między dwoma drabami na tylnej kanapie samochodu
raczej nie projektowanego na pięć osób poczułem ulgę gdy auto
się zatrzymało gdzieś w lesie.
- Bierz to, i na strzelnicę.
Że niby co? Łuk i kołczan? No
rozumiem, że nasza armia to zbyt bogata nie jest, ale na beryle to
ich jednak stać... a w ogóle, to żaden z mundurowych nie miał
orzełka na czapce. Więc jaki diabeł.
Na strzelnicy wszystko się
wytłumaczyło. Znaczy, nie samo się, sierżancina jakiś wyjaśnił.
Że niby Obcy, Alien znaczy się, wylądował we Wrocławiu i teraz
trzeba wysłać armię predatorów żeby go dorwać i zaciukać. No
dobra, że wylądował to wiem, u Wartaczy pomieszkuje bo na
mieszkanie go nie stać, ale żeby mnie za Predatora brać? Już pal
licho moją sylwetkę, ale maskować to ja się tak doskonale nie
umiem. Auuuć... acha, że mam siedzieć cicho? I że ten predator to
taka ściema, to taki płaszcz-niewidkę miał i zwykły żołnierz
był? No, w sumie ostatnio coś amerykanie pobrzdąkiwali że taki
mądry kamuflaż wymyślili, a tu patrz, dwa miesiące później
trzymam to we własnych rękach. No cóż, pozostawię mi zaśpiewać
prawie jak Liroy: Będę predatorem, będę predatorem... jak się
łuku używać nauczę, scoobie doo ya, będę predatorem...
Chłopy, po naszemu, to TAK oznacza się apteczkę, zrozumieli? |
No dobra, odprawa i krótkie
wyjaśnienie zasad. Generalnie, to nie ma co liczyć na liczne łupy
z kłów Obcego, bo jak na razie to przyleciała sama królowa, tyle
że trochę ludzi zdążyła sobie zarazić i opanować kilku
ludzkich osobników. Więc trzeba trochę polatać po lesie z łukiem
niczym jakiś elf ze śródziemia i pozabijać tych opętanych. Bo
egzorcysty to akurat nikt z zebranych nie oglądał, a Pilipiuk to
nigdy nie chciał opisać szczegółów technicznych pracy
Wędrowycza. No to poubijać... 5 strzał, kawałek linki i jakiś
wygięty pałąk ma wystarczyć? Aha, gostek naprzeciwko ma tyle
punktów wytrzymałości, ile mu na kartoniku napisali. Za każdy
trafiony strzał mam 5/4/2 punkty, Aha, strzały w czarne się nie
liczą. Znaczy się, jak hitlerowca postrzelę w hełm, to strzała
nie przebije mu tej twardej nazistowskiej stali z jakiej robili swoje
nocniki. No, chyba że ktoś ma strzałę z ładunkiem nuklearnym w
grocie, ale żadnego skośnookiego z Korei nie zauważyłem w
pobliżu.
Apteczka zdobyta |
No dobra, za każdy trafiony strzał
5/4/2 punkty i jak sobie wystrzelam więcej niż on ma, to jest
martwy. Jak nie, to on mi zada jedną ranę, 5 ran możliwych i zgon.
Znaczy, jak zabiję mniej niż pięciu wrogów, to ginę ja. No,
chyba że jakieś trofeum zdobędę, po naszemu apteczkę, to mi się
jedna rana zasgoi. Jak w jakiejś gierce komputerowej... Rany i
trofea liczymy na mecie, więc nie dziwić się marszom zombich
mamroczących pod nosem „TROFEUM.... TROFEUM” zamiast „mózg,
mózg”. No, trzeba przyznać, oryginalne, zombiak który mamrocze
coś innego niż mózg to już coś nowego w fantastyce. Może być
ciekawie.
Po odprawie w teren. Jest pierwsza
ofiara. Strzała w rękę, naciągnąć na tej lince... auuuuć!!!
moja noga!!! Żeby samego siebie postrzelić... ale na razie rany nie
mam, nikt nie zauważył. Strzała też nie złamana, więc da się
użyć ponownie. Drugi strzał... oj, do nieba to chyba trafię tylko
jak św. Piotr ze strachu się przed moimi strzałami schowa,
bo zamiast w tego buraka naprzeciwko, to Panu Bogu w okno trafiłem...
dobrze, że ten gościu za mną wszystkie swoje strzały w barana
wpakował, to się oszuka, że połowa to moje.
Trafienie w nóżkę się nie liczy |
I tak się człowiek pałęta przez ten
las, pałęta, obcego to wbrew obietnicom żadnego nie ma, same
ludziki oszalałe, co to w obronie własnej kolega za mnie
powystrzelać musi... a tu jak coś nie błyśnie po oczach! No, jak
radar na ulicy prawie, ale że niby co, Rostowski to już po lasach
pieszych ściga za nadmierną prędkość? Gdy oślepione oczy wzrok
odzyskały, okazało się że jest gorzej niż myślałem. Pal licho
sam radar, ten i tak nie dożyje jutra jak te ładunki wokół
wybuchną, no ale właśnie... ładunki wybuchowe... radar to miał
tylko wykryć, że ktoś się zbliża i rozpocząć odliczanie. Więc
nie ma już czasu na strzelanie sobie w stopy, trzeba załatwić
radar i detonary w ciągu 30 sekund, zanim wybuchną. O dziwo,
wszyscy zamiast ratować sobie życie, to pierwsze co walą w
znienawidzony radar, a dopiero potem strzelają rozwalając detonary. Jakieś traumatyczne wspomnienia związane z
radarem wszyscy mają, czy co? Jakaś epidemia fotoradarów zżerających portfele, czy co?
No dobra, idziemy dalej. Zabitych
wrogów już tyle, że jakby za każdego robić nacięcie na łuku,
to by się łuk rozleciał, na szczęście tałatajstwa robi się
coraz mniej. Gdzieś z krzaków dobywa się trzask, jakby ktoś
strzaskał skorupkę jajka. Że niby co, jakiś szalony druid... ups,
to nie ta bajka, znaczy się jakiś szalony ekolog sobie jajecznicę
robi w lesie? W ŚRODKU ZIMY??? A nie... gorzej... jaja, wyglądające
dokładnie tak samo jak w filmie Ridleya Scotta. Po trzy na każdego,
każdy musi rozstrzelać swoje. Jak nie, to ma pecha – widziałem
jak wyklute właśnie obce wpełzał w brzuchy nieszczęśników, aby
tam przygotować się do kolejnej fazy rozwoju... brrr, okropne, ale
jak mawiają „bo to jest wojna, rzeź i rąbanka”.
Raz, dwa, trzy, zarażony jesteś ty... |
Tymczasem udaje się przebić do
drugiej bazy. Tam już pełno oficerków, sierżantów i innych
drących się na wszystkich kaprali. Aha, odnaleźli Królową. Każdy
ma uzupełnić do pełna kołczan i zaraz wyruszamy do walki z główną
sprawczynią. Ale najpierw posiłek. Każdy obowiązkową porcję
grochówy i pączka, że niby po tym można się pozbyć zarażenia
po tych paskudnych jajach. Mnie co prawda nic nie zaraziło, ale
grochówa wyglądała znakomicie (tak też zresztą smakowała), to
co ja się będę sierżantowi sprzeciwiał – najadłem się, nawet
po dolewkę poszedłem, to i może mnie sierżant do medalu
przedstawi, że niby taki posłuszny żołnierz.
Wojna to będzie straszna bo czas nas
będzie chciał zniszczyć...
… lecz nam się uda przechytrzyć go,
jak śpiewali przy jakimś ognisku. No, poza tym, że nie czas, a
Królowa była naszym wrogiem. Czarna, paskudna, chyba z wodogłowiem
jakiś, ale tak to już wszystkie obce mają. Ktoś tam sugerował,
że to mózg taki wielki, ale gdzie tam, głupie to, jakby ptasi
móżdżek ledwie miały. Te nieliczne mądrzejsze już dawno siędogadały z mieszkańcami naszego fantastycznego miasta, reszta jak
widać próbuje zdobyć Wrocław. I trzeba przyznać, że taka
Królowa to bestia straszna, samym swym wrzaskiem człowieka
unieruchamia prawie równie skutecznie jak bazyliszek. No właśnie,
prawie robi wielką różnicę, więc od wykrotu do wykrotu, szybki
podbieg, ukrycie się za załomem, szybki strzał i... powtarzamy tak
w kółeczko. Zaczynamy 70 metrów od potwora, kończymy... jak
potwór padnie, najlepiej nie na nas bo przygniecie. Trzeba przyznać, że nie było
łatwo. Oprócz tych, co dali się zarazić niedoszłej jajecznicy,
to jeszcze wielu zginęło w walce z Królową. Wielu też jednak przeżyło, więc jak przyszło do dzielenia się łupami, to okazało
się, że każdy chce potworowi wybić kły i zrobić sobie piękny
naszyjnik z zębów potwora. No, to nawet po jednym na każdego z nas
by nie wystarczyło, tyle luda zostało. Problem rozwiązał
sierżancina który stwierdził, że on tu jest najwyższy rangą,
więc on wydaje rozkazy, a te są takie, że naszyjnik należy się
jemu. O nie, niedoczekanie boskie, sam nawet jednej strzały na
cięciwę nie założył, a teraz ma sobie nasze łupy przywłaszczać.
Król może i jest nagi, ale królowa to z pewnością jest martwa |
Jedno trzeba mu przyznać, że
doskonale nas pogodził: wszyscy zgodnie chcieliśmy mu spuścić
porządny wojskowy wp...ol. I co nas powstrzymało? A no akurat on
miał chłopina beryla, to gdzie nam z łukami podskakiwać do niego?
Ale taką wojnę to ja chromolę, jak sobie nawet naszyjnika z zębów
bestii nie można zrobić... zerwałem z szyi nieśmiertelnik,
ciepnąłem go na bardziej zmasakrowanego gościa, jeszcze mu zębów
trochę powyrywałem (nie, nie żeby sobie zrobić naszyjnik z
ludzkich zębów – żeby nie doszli po karcie dentystycznej że to
nie ja jednak byłem) i niech sobie mnie wypisują z tej swojej
śmiesznej armii... ale ten płaszczyk-niewidka to jeszcze może się
przyda, może gdzieś trzeba będzie robić za predatora w obronie
miasta?
A jakby ktoś chciał wiedzieć, o co naprawdę chodziło, to zapraszam na stronę Centrum Łucznictwa Tradycyjnego i poczytania o II Osobliwościach Łowiectwa zimą.
A jakby ktoś chciał wiedzieć, o co naprawdę chodziło, to zapraszam na stronę Centrum Łucznictwa Tradycyjnego i poczytania o II Osobliwościach Łowiectwa zimą.