|
Nieustraszona pogromczyni zombie-drzew w akcji |
Po lekturze dwóch kolejnych
wrocławskich zombie-apokalips, wypadałoby wrócić do klasyki. Np.
do jakiejś fantasy, do wrocławskich pisarzy trochę starszej już
daty... słowem, pora wziąć się za świeżo świeżo wydaną 3
część Pomnika Cesarzowej Achai. Ziemiański jak to Ziemiański, od
rozważań nad bronią nie ucieka, wręcz odwrotnie, co rusz o
jakiejś spluwie pisze, a tu się pojawiają jakieś nieścisłości.
No bo jak zrozumiem porucznika odważnie paradującego wśród
posiadających broń palną żołnierzy, zwłaszcza gdy posiadają
karabiny naprawdę starej daty. No, ale gdy mowa o wyprawie przeciw
wyposażonym w łuki prymitywnym bestiom to raczej zwątpiłbym w
iluzoryczną moc takiej kamizelki. Bo fakt, broń palna była szybko
pokochana przez dowódców wojsk za swoje ogromne zalety: duży
zasięg, wielką siłę rażenia, prostotę obsługi (tak, tak, całej
tej procedury nabijania dawnych muszkietów można było nauczyć
żołnierza w kilka godzin włącznie z praktyką, w czasie gdy
przyuczenie jednego porządnego łucznika zajmowało całe lata).
Jednak najmniej zauważaną za to chyba jedną z większych przewag
broni palnej nad łukiem jest zatrzymanie postrzelonego w biegu. Bo
nawet waląc w idącego na nas wroga z łuku, nawet uszkadzając mu
ważne aorty, przejdzie on jeszcze kilka kroków zanim zginie.
Natomiast potężna siła wystrzału często nawet cofa go do tyłu...
no, ale strzała łuku jako jedyna przebije się przez kamizelkę.
No, ale wszystko wyjaśnia dogłębna analiza faktów: bo przecież
to porucznik sił lądowych był, nie nasz wielki bohater z
marynarki, tylko prawie-że-wróg z lądowych. Znaczy się, miał prawo być głupi. Obowiązek zresztą też.
|
Zombie-desperat po ostrzale ostrzegawczym |
Akurat przy opisie walki z dzikimi, zza
okna dawał się posłyszeć jakiś dziwny pomruk. W zasadzie to
dawał się on usłyszeć już wcześniej, jednak jego natężenie
niezauważalnie powoli narastało, i z pewnością dalej bym go nie
usłyszał, gdyby nie doszedł do niego głuchy łomot. Wyglądam za
okno i... nie, po prostu nie uwierzę. Bo bomba atomowa od wielu lat
żadna nie spadła nigdzie na ziemi, naziści swoich eksperymentów
we Wrocławiu zaprzestali wraz z opuszczeniem Breslau w 1945 roku, a
tu pod oknem cała chmara zombie.
Dryjer się mylił, Lewandowski się
mylił, może jak w Zapachu Szkła uruchomili jakiś dziwny
generator, zwłaszcza, że tajemniczy okrągły bunkier stoi tuż za
blokiem. Kto wie, kto się tam ostatnio wokół niego kręcił?
|
Chowając się przed zombie w okopach |
W poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki
Chociaż w sumie, nie czas rozważać,
co jak i dlaczego te zombie powstały, chyba lepiej przeredagować
pytanie na: co jak i gdzie znajdę bezpieczne miejsce. Po
zeszłorocznych manewrach najbardziej rozsądna wydawała mi się
strzelnica łucznicza w lasku osobowickim. No, może nie kapnęli sięz tym porzuconym nieśmiertelnikiem w zeszłym roku i nierozstrzelaja za dezercję? Zresztą, chyba lepiej dać się
rozstrzelać niż zostać jakimś żywym trupem mamroczącym ciągle
pod nosem „mózg... mózg... mózg”. A więc przez piwnicę, bo
oczywiście na schodach od klatki zombie dopadły już jakiegoś
bezbronnego sąsiada któremu już raczej nie dałoby się pomóc,
zakazanymi bramami które nawet nieumarli omijają, kawałek wzdłuż
magicznie umocnionego Autobahnu na Poznań, kawałek wzdłuż Odry i
jestem. Co prawda w pośpiechu o mało nie połamałem nóg na
licznych tutaj wystających z ziemi resztkach dawnych bunkrów i (dla
odmiany) sięgających w głąb ziemi równie
dziurach/studzienkach/Bóg wie czym jeszcze, ale jakoś udało się
dostać w obręb wałów ziemnych strzelnicy.
|
Wodzu w akcji |
Nie, żeby mnie nie rozpoznali. Miłe
powitanie w stylu „patrzcie, dezerter wrócił, ROZSTRZELAĆ”
dało wyraźnie do zrozumienia, że chyba jednak poznali się na
sztuczce, na szczęście ktoś okazał się na tyle rozsądny, że
postanowiono nie zwiększać ilości nieżywych. Zwłaszcza, że w
obecnym stanie przyrody nie do końca wiadomo czy taki zabity się
nie obrazi i nie przejdzie do oddziałów wroga? Biorąc pod uwagę
wygląd naszych przeciwników, taki obrót sprawy wydawał się
całkiem prawdopodobny. Baaa, po uratowaniu mi życia nawet chciano
mi dać broń w postaci łuku, i prawie by się udało, gdyby nie
paniczna reakcja Wodza: Nie, JEMU nie, nie wiadomo, kogo jeszcze
trafi. On ma INNE ZADANIA.
|
Strzał z okopów |
No dobra, może to i lepiej, bo fakt,
nieumiejętnie używany łuk może napytać więcej szkód temu co
trzyma strzałę od strony lotek niż temu, co stoi po stronie grotu
(i cięciwa złośliwie strzelająca w twarz jest tu jedną z mniej
niemiłych niespodzianek). No, ale jakie będzie moje zadanie? Ech,
ta radośnie wyglądająca twarz jednego z dowódców patroli
wymawiająca grobowo brzmiące słowa: „będziesz podawał
odległość do celu. DOKŁADNIE. Najprościej podejść do celu
licząc kroki, i krzyknąć otrzymaną wartość. No, chyba że znasz
jakiś lepszy sposób”. No ja rozumiem, że przy łuku znajomość
odległości do celu jest podstawą, ale czy na pewno trzeba ją tak
desperacko mierzyć? No, ale w niebezpiecznie śmiertelnych sytuacji,
umysł jednych zacina się ze strachu, u innych panicznie wchodzi na
wyższe obroty, żeby tylko wymyślić jakikolwiek sposób ucieczki
od śmierci. Widać zaliczam się do tej drugiej grupy, bo zaraz
znalazłem sposób. Gdy wyciągałem aparat z plecaka, to wszyscy
gromko wybuchli śmiechem, że niby co, jak podejdę do zombie to co,
pstryknę im fleszem w oczy i się wystraszy (a swoją drogą, nie
głupie, trzeba zapamiętać, choć mam nadzieję, że nie będę
zmuszony sprawdzać)? A może co, zaczną ci pozować do zdjęcia?
Szyderczy śmiech powoli zmieniał się w wyraz podziwu gdy zacząłem
im nakreślać swój plan. No bo bierzemy takiego zombie w wizjer
niczym łodzie podwodne brały na cel okręty transportowe w czasie
II WŚ, auto-fokus i... i na pokrętle obiektywu sprawdzamy, na jaką
odległość ustawiła nam się ostrość. Proste? Proste. Skuteczne?
No, trzeba czasem powtórzyć, jak się aparat na jakąś gałązkę
po drodze wyostrzy, ale ogólnie metoda działa. I, skoro już
wspomniałem o peryskopie, można się schować w jakimś wykopie i
tylko wystawić rękę ponad ziemię, i już mamy rozeznanie w
otaczających nas siłach wroga.
|
Wszystkie w celu, panie komendancie |
W samym gnieździe szerszeni
|
Skupiony na celu |
No dobra, koniec końców Dezerter nie
taki zły, chociaż bez łuku, to może iść z którąś grupą. No
to wynocha na odprawę. Najpierw przedstawienie stanu obecnego. No
więc miasto opanowały zombie (o jejku, jaki ten oficerek prowadzący
odprawę mądry, jakby nikt bez niego tego nie zauważył). No i te
zombie są złe, bo chcą zjeść ludzi (oficerek zaczynał błyskać
intelektem). Więc trzeba je zabić (no, wow, on ma wyższe
wykształcenie, że taki mądry, czy może to już jaki profesor
wojskowy?). Aha, a w ogóle to nasi naukowcy nie znają jeszcze
żadnego wytłumaczenia tego zjawiska i podejrzewają że może to
być jakaś nieznana do tej pory mutacja organizmu ludzkiego. Chyba
mój złośliwy komentarz pod nosem, że raczej to jakaś mutacja
choroby, bo się roznosi po mieście szybciej niż grypa, został
jednaj dosłyszany przez oficerka, bo wychodząc na swój teren
słyszeliśmy, że następnej grupie już chrzanił o nieznanej
naukowcom mutacji grypy. No, ale wracając do tematu. Z ważnych
rzeczy które miał do przekazania, to były dwie wiadomości. Dobra,
że po zeszłorocznej obronie Wrocławia przed obcymi, wszyscy
fantastyczny obrońcy miasta instynktownie zebrali się w tym
miejscu. Druga, zła, że miejsce zbiórki w tak małej odległości
od osobowickiego cmentarza chyba nie jest najlepszym miejscem do
skrzykiwania się na obronę przed zombie – chociażby z powodu
dużego „garnizonu wroga” pod nosem. Więc mamy szybko zabierać
broń (komu pozwolono, oczywiście) i wy... wynosić się na
wyznaczony teren, tylko tak po żołniersku, a nie kurtuazyjnie.
|
Otoczony przez wroga |
No to dawaj w teren. Zgodnie z
wyznaczoną marszrutą idziemy przez krzaki do jakiegoś betonowego
zbiornika wodnego, jakby basenu przeciwpożarowego. W sumie, to nawet
z kierunku z którego przyszedłem, nawet znajduję ślady swoich
butów po jednej i drugiej stronie basenu, tylko jakoś nie mogę
skojarzyć, jakim cudem z jednej strony basenu nagle znalazłem się
na drugiej. Po dnie bym nie przeszedł, bo wyraźnie widać, że
zalane i ma konsystencję mocno wciągającego bagna. Nawet jakbym
przeszedł po nielicznych wystających z błota kamieniach i oponach,
to pozostałby mi problem, jak się wydostać po tak skośnych
ścianach zbiornika. Czyżby więc jednak strach dodał mi skrzydeł
i przeskoczyłem nad całością? Za Chiny wam nie odpowiem, jednak
ślady jednoznacznie mówią, że jakoś zbiornik sforsowałem idąc
na zbiórkę, zamiast go obejść.
|
Pod czujnym okiem mistrza |
No tak, ja tu nad pierdołami dywaguję,
a tu zza drzew wyłażą pierwsze zombie. Namiar, trzask migawki –
jest, 37 metrów. Obrońcy naciągają strzały, krótka chwila
wsłuchania się w dźwięczny jęk mocno napiętego drzewa,
poczekanie, aż dźwięk się ustabilizuje... i nagły świst i 3
strzały szybują przed siebie. Żadna w celu, jedna tylko
prześlizgnęła się wrogowi przez włosy. Drugi pomiar: 35 metrów
bo oczywiście potwory nie czekają aż je wystrzelamy, łucznicy
znów napinają strzały: jedna w celu, dwie znów poleciały górą.
Kolejny pomiar, 33 metry, znów część strzał powyżej celu, ale
powoli udaje się wytłuc wszystkich przeciwników. To się potem
pytam, czemu tak wysoko strzelali, przecież odległości które
podawałem są poprawne.
Dowódca grupy tylko wymownie spojrzał
na zbiornik, i powiedział:
- Widzisz to bagno? No więc jak tam
wpadnie strzała, to już jej nikt stamtąd nie wyciągnie, a
przecież to dopiero początek walki. Więc nie możemy się wyzbyć
broni.
|
Odzyskiwanie strzał z ciała ofiary |
No w sumie, brzmi rozsądnie. A więc
podobnie jak dzikusy opisane w Achai, po każdej potyczce musimy
odzyskać wszystkie strzały, aby nie ulec przewadze liczebnej
przeciwnika. Ech, w przypadku strzał które trafiły w przeciwnika
to nie jest takie trudne, łatwo wychodzą z rozkładającego się
ciała, o ironio, ciężej jest, gdy strzała w nic nie trafi. Bo
oczywiście wyciągnąć ją spod liści to żaden wysiłek, gorzej
ją jednak wcześniej odnaleźć, zwłaszcza gdy ta wcześniej
praktycznie pionowo wśliznęła się pod warstwę runa leśnego. Tak
więc co jakiś czas ilość strzał nam się powoli zmniejsza, na
szczęście pewien zapas ich mamy.
|
Łuczniczy predator |
Jak już wspomniałem, mój dalmierz
doskonale się sprawdza także, gdy można się schować w jakimś
wykrocie, okopie, itp. Wydawałoby się, że takie naturalne osłony
są doskonałe, można się ukryć przed zombie tak, aby nas nie
widziały, oprzeć broń na ziemi, wymierzyć i strzelić... tak
wspaniale jest, gdy masz pod ręką karabinek. Gorzej, gdy z takiego
okopu przyjdzie ci strzelać łukiem. A to okop okazuje się za wąski
żeby naciągnąć łuk, a to okazuje się tak głęboki, że w ogóle
nie złożysz się do strzału, i ciągle musisz pilnować żeby w
trakcie strzału łuk nie uderzył w ceglaną ścianę okopu, bo się
rozwali. Aha, i puszczane bardzo nisko i poziomo strzały jeszcze
lepiej wbijają się w ściółkę. No cóż, w przypadku walki
łukiem chyba jednak się lepiej nie chować. Zwłaszcza, że w
jednym z korytarzy dawnych umocnień znaleźliśmy kolejnego zombie.
Ot, szedł sobie przed siebie, wywrócił się na schodkach i wpadł
do środka – a teraz ze swoimi niezgrabnymi ruchami nie może się
wydostać. Niby już niegroźny, ale jeszcze jakiś żywy będzie
miał równie dużo pecha i wpadnie do środka? Lepiej tego też od
razu rozstrzelać...
|
Strzał z przyczajki |
Nie strzelać do cywili!!!
|
No i na co tyle strachu? Przecież odbiliśmy z rąk nieumarłych |
Oczywiście, na dalszej trasie przyszło
nam spotkać niejednego zombie. Jednak mieliśmy okazję się
przekonać, że nasza misja nie idzie na marne. To nie tylko
pozbywanie się ogromnych hord wroga – to także ratowanie cywili
przed atakami. No tak, ten słyszalny z daleka pisk nie mógł się
okazać mamroczeniem zombiaka. Co robi młoda niewiasta w
szpileczkach w środku lasu? Hmmm, z pewnością rekreacyjnie tak
daleko by jej się nie udało dojść, widać w szoku przed bestiami
tak daleko udało się jej dobiec. Niestety, widać uciekała wolniej
od zombie, bo właśnie ją dopadły. A więc nie ma czasu dojść do
niej i uratować – pozostaje ostrzał na odległość.
|
Łuczniczka w zombie-przedszkolu |
Szybki
pomiar odległości – 50metrów, ponownie upewniam się, bo
nietrafienie może na dwójnasób okazać się śmiertelne dla
blondynki. Z jednej strony, ponowienie strzału to strata czasu, a
tego ofiara nie miała już zbyt wiele. Z drugiej – strzała
zamiast w zombie może trafić w kobietę, a nie o to chodzi przecież
w ratowaniu cywili? Na szczęście, w cel trafiło wystarczająco
dużo strzał, a te które nie trafiły poszły w powietrze. No
dobra, jedna przeleciała niebezpiecznie blisko szyi, ale na
szczęście gdzieś między włosami niedoszłej ofiary wbiła się w
samo serce wroga. Co prawda na chwilę zwątpiliśmy w skuteczność
akcji odbijania zakładniczki gdy ta osunęła się na ziemię wraz z
potworami, na szczęście to tylko utrata przytomności wywołana
strachem. Ocucić, skierować na bezpieczny teren, i można dalej
radośnie uganiać się za zombiakami. No, ale wcześniej dla
pewności dobijam zabitych nieumarłych (bo jak inaczej nazwać
zombiaka, którego pozbawiliśmy chęci i sił do łażenia wśród
żywych?). A bo się nie pochwaliłem – przed wyjściem zabrałem
stary, zardzewiały bagnet, a na miejscu wystrugałem też sobie
drewniany kołek. Tak, wbić się takim zardzewiałym ostrzem w
ciało, to się potem rany paskudnie paprają, chociaż patrząc na
leżące ciała zombiaków to wciąż mam wątpliwości, czy akurat
im to jeszcze może zaszkodzić. No, ale drewniany kołek wbijany w
serce to chyba raczej może nam pomóc, niż zaszkodzić. No więc
przy każdym ubitym upewniam się, czy na pewno nie pozostały w nim
resztki życia, chociaż nie podejrzewam ich o inteligencję na tyle
dużą, żeby próbować udawać umarłych.
|
Dżentelmen w obronie niewiasty |
W lesie znajdujemy jeszcze kilku
cywili, na szczęście to głównie dzieci. Znaczy się, trudniej w
nie trafić niż w dorosłą kobietę, mniej zasłaniają cel... no i
te misie, które doskonale służą za kamizelkę przeciwstrzałową.
Tak, tak, któremuś z naszych łuczników zdarzyło się przypadkowo
ustrzelić misia, na szczęście ten w pełni wyhamował lot strzały
i udało się nie zabić dziecka.
No dobra, zombie zombiakami, ale to
raczej nieuzbrojone formacje. Dlatego kolejny potwór nas zaskoczył.
Nie dość że kobieta (a wśród spotykanych zombie nie wiadomo
czemu przeważali mężczyźni), to jeszcze z wałkiem. Niejeden
żonaty wie, że taki wałek do ciasta to broń potrafiąca dokonać
zniszczeń większych niż karabinek snajperski, dlatego wśród
walczących to jakoś łucznicy nabierali szczególnej celności
widząc tego uzbrojonego potwora.
A potem było najgorsze. Jak już
wspominałem, wśród uratowanych ofiar znajdowały się także
dzieci. Niestety, część z nich spotkaliśmy później, niż nasi
przeciwnicy. I trzeba im przyznać, że instynkt macierzyński mimo
swego stanu zachowali. Część z maluchów zgrupowana została w
płytkim wąwozie, a nad ich bezpieczeństwem czuwała niańka,
kolejna kobieta-zombie. Oczywiście z wałkiem do ciasta. Trzeba
przyznać naszym łucznikom i łuczniczkom, że ogromnie targały
nimi wyrzuty sumienia. Jednak gdy ze swoim harczeniem zombie-szkraby
zaczęły niezgrabnie raczkować w kierunku obrońcom, nagle
rozbrzmiał świst strzał i przez dłuższą chwilę nie milkł
nawet na moment. Trzeba przyznać, że zombie-przedszkole było mocno
przepełnione, i gdyby nie błyskawiczny ostrzał, nie czytalibyście
dzisiaj tych słów.
|
Zombie przedszkole po przejściu łuczników |
Na szczęście, zombie-przedszkole okazało
się ostatnim punktem na naszej trasie. Niestety, wały strzelnicy
tak bardzo rozmokły, że po błocie nie dawało się na nie wejść.
Więc zamiast na skróty wejść na zabezpieczony teren strzelnicy,
jeszcze kawałek trzeba było iść wzdłuż wałów. Na szczęście
chyba nasi poprzednicy wcześniej oczyścili ten teren. Tak więc bez
przeszkód dotarliśmy na miejsce zbiórki. Jako ostatni, więc po
radosnym przywitaniu się z innymi, trzeba było się stawić do
apelu podsumowującego. Podsumowanie było krótkie: brak strat
własnych, straty w cywilach – no, to oczywiste, w końcu te zombie
nie wylazły sobie z grobów,
MIASTO URATOWANE. W
kwestii medalów – no, ale wiecie, oficjalnie to nasza organizacja
nie istnieje, więc jakby co, nie liczyłbym na żadne świecidełka,
chyba że sobie sami z puszek po piwie wytniecie i do piersi
przypniecie. Aha, jakby który spotkał jakiegoś wrocławskiego
pisarza, to wbić im do głowy, żeby już więcej nie pisali o
żadnych zombie, kategorycznie. Jak coś, to
niech się za jakieś fantasy wezmą – no wiecie, krasnoludy, elfy, czasem jakieś orki,
ogry i trolle, żeby nie było nudno...
No nie wiem, jak
coś, za rok biorę siekierę, bo łuku to mi pewnie nikt do ręki
znowu nie da, a przy walce na bagnety i osikowe kołki to chyba
jednak za blisko trzeba podejść wroga.