Wrocław stolicą fantastyki... a bycie stolicą zobowiązuje. Do robienia czegoś fantastycznego, wspaniałego, ale i oryginalnego, kreatywnego. Więc co? Konwent – to już ma każdy. Spotkania z fantastyką – choć forma oryginalna i nietypowa, to jednak też było. Spotkania z planszówkami, larpy, jeepy – tego też już w Polsce pełno. Więc cóż by wymyślić nowego? A może by tak... fotograficzny plener fantastyczny? Tak, takich rzeczy mało, bo choć z każdej większej imprezy fantastycznej jakaś fotorelacja się pojawia, ale żeby tak specjalnie, bez okazji...
Lecz w jakiej konwencji fantastycznej? Bo przecież nie mówmy o kociołku, tyglu w którym się miesza wszystko, takim wręcz kociokwiku fantastyki. Że niby co, magowie, smoki i rycerze z fantasy przemieszani z futurystycznymi czołgami rodem z cyberpunka? Choć przypadkowe zestawienia różnych cywilizacji czasem prowadzą do zaskakujących zderzeń kultur i techniki, jednak ogólnie można by przypuszczać, że wozy bojowe rodem z science-fiction rozjechałyby całe to smoczo-krasnoludzie towarzystwo, zostawiając jedynie krwiste plamy pod odciśniętymi w błocie śladami swych gąsienic.
Niech się tłuką smoki z hakerami?
A więc, żeby było po równo, to konwencja musi być jedna. Ale jaka? Niech staną przeciw sobie różne konwencje i walczą, która wygra? Toż właśnie o tym było, nie, nie, tak nie można. A poza tym, co w tym WROCŁAWSKIEGO? Przecież to mają być WROCŁAWSKIE PLENERY FANTASTYCZNE, więc o konwencji niech zadecyduje Wrocław, a nie jakaś kołomyja niczym bitwa pod Wiedniem.
Więc spójrzmy w historię Wrocławia, Vratislavi czy innego Boroszlo, jak zwykło nazywać nasze miasto w dawnych czasach. Można by pomyśleć o kulach ognistych z 1241 roku – lecz zaraz potem przyszła zaraza, a przecież nie chcemy jakieś epidemii na plenerach. Potem zbyt dużo znaczącego się w historii miasta nie działo, a przynajmniej nic, co by zaprzątnęło uwagę historyków. Znaczy się, parę razy włodarzy miasta zmieniało, ale żeby tak spektakularnie jak w 1241 roku, żeby historykom się coś więcej w ichnich annałach zachciało pisać, to nie za bardzo. Pierwszym wydarzeniem które zmieniło coś w historii miasta było chyba zdobycie miasta przez wojska napoleońskie i podjęcie decyzji o defortyfikacji miasta. I choć władze już wkrótce znów się zmieniły i miasto wróciło pod władanie pruskie, to decyzja ta, wdrażana skutecznie przez nowe władze, znacząco odbiła się na wyglądzie współczesnego miasta.
Odetchnąć pełną piersią, czyli jak wpakować się w gorset
Jak ładnie to dziś ujmują historycy, po zniszczeniu murów obronnych, miasto wreszcie mogło odetchnąć pełną piersią, nie ograniczaną zbyt wąskim gorsetem linii obronnych. Choć demontaż wszelkich umocnień prowadzonych „metodą gospodarczą” trochę potrwał, to już wkrótce okazało się, że Miasto Spotkań ze swym rozwojem trafiło we właściwą epokę historyczną. Bo przecież mówimy o okresie Wielkiej Rewolucji Przemysłowej.
W mieście powstał pierwszy dworzec kolei żelaznej – Wrocław Świebodzki. Za nim powstawały kolejne, bo i linii kolejowych wciąż przybywało. Wiązało się to z rozbudową mostów, wiaduktów i innych elementów infrastruktury kolejowej. Równolegle do rozwoju kolei, nastąpił nagły rozwój przemysłu. Miastem choć powoli, to jednak konsekwentnie zaczynała rządzić para. Choć pozornie to tylko rozgrzana woda, która puszczona w gwizdek potrafi narobić nieźle hałasu i przypomnieć zapominalskiemu o nastawionym na gaz czajniku (o ile ktoś jeszcze pamięta takie czajniki), to jednak odpowiednio wykorzystana wykonywała prace niewykonalne dla przeciętnego człowieka. Oczywiście, o ile udało się ją ujarzmić przy pomocy silników parowych i układów zębatek, potrafiących odpowiednio przekształcić ich moc w prace użyteczną dla człowieka.
Rządy pary, zębatki i Niezwykłych Dżentelmenów
Tak więc miastem rządziła Para.
I Zębatka. I Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Bo przecież przełom XIX i XX wieku to okres wielkich różnic społecznych. Z jednej strony, w mieście pełno ludzi ledwo wiążących koniec z końcem, mieszkających w ciemnych sutenerach, pracujących po kilkanaście godzin z jednym dniem w tygodniu wolnym od pracy (albo i nie). Z drugiej – to przecież także czas wielkich potentatów finansowych, właścicieli przedsiębiorstw kolejowych czy wielkich warsztatów tkackich. Mężczyźni nosili gustowne fraki, ich głowy zawsze ozdobione były najwyższej klasy melonikami. Także i stroje kobiet zachwycały swym przepychem, obcisłe gorsety podkreślały ich wspaniałe kształty, a liczne falbanki, koronki i inne kokardki równocześnie odwracały uwagę od drobnych niedoskonałości. Tak, piękne to były czasy, i ludzie pięknie ubrani chodzili po świecie... więc czemu nie konwencja steampunkowa?
I Zębatka. I Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Bo przecież przełom XIX i XX wieku to okres wielkich różnic społecznych. Z jednej strony, w mieście pełno ludzi ledwo wiążących koniec z końcem, mieszkających w ciemnych sutenerach, pracujących po kilkanaście godzin z jednym dniem w tygodniu wolnym od pracy (albo i nie). Z drugiej – to przecież także czas wielkich potentatów finansowych, właścicieli przedsiębiorstw kolejowych czy wielkich warsztatów tkackich. Mężczyźni nosili gustowne fraki, ich głowy zawsze ozdobione były najwyższej klasy melonikami. Także i stroje kobiet zachwycały swym przepychem, obcisłe gorsety podkreślały ich wspaniałe kształty, a liczne falbanki, koronki i inne kokardki równocześnie odwracały uwagę od drobnych niedoskonałości. Tak, piękne to były czasy, i ludzie pięknie ubrani chodzili po świecie... więc czemu nie konwencja steampunkowa?
Madam, chodź z nami,
taka liczba istnieje
No tak, ale skąd wziąć takie modelki i modelki? Cóż, dziś trudno będzie ustalić, czy Wielosfer, organizator Wrocławskich Plenerów Fantastycznych specjalnie dokonał kolejnego przetarcia rzeczywistości, czy może jedynie niczym faraońscy kapłani potrafi doskonale przewidzieć moment takiego przetarcia i go wykorzystać – ważne, że im się udało. I że w odpowiednim momencie ściągnęli fotografów aby móc ten cud udokumentować. Ale jak to z cudem, nie zawsze udaje się tam gdzie jest najbardziej oczekiwany – więc trzeba było jakoś zaciągnąć wszystkich w któryś z wrocławskich plenerów przełomu XIX i XX wieku. Pierwszą ideą było: przekonać kobiety, a zachwyceni nimi mężczyźni pójdą za nimi. Więc wystarczyło poopowiadać o romantycznych plenerach Parku Staromiejskiego, o neobarokowym teatrze lalek. Tylko Cruella coś narzekała... to jej powiedziano, że tam będzie dużo dalmatyńczyków. Szybko postukała w klawisze swej mechanicznej maszyny liczącej, na ekranie pokazały się pierwsze liczby. Tyle? Więcej – odpowiedział jeden z organizatorów. Postukała ponownie, kółeczka z cyframi szybko zaczęły się obracać wokół własnej osi, aby pokazywać coraz to większe liczby. Tyle? Więcej – brzmiało wielokrotnie. Aż w którymś momencie maszyna się zbuntowała, trybiki nagle zatrzymały się pokazując -0000. Cruella zaklęła pod nosem, „Grr... overflow. Divide by zero”, czy jakieś inne słowa nie zrozumiałe dla nikogo, aby już głośno stwierdzić: To niemożliwe, TAKA liczba NIE ISTNIEJE, a jeden z organizatorów odpowiedział: Madam, chodź z nami, pokażemy ci, że taka liczba istnieje. Taka pewność siebie musiała wzbudzić zaufanie okrutnej damy.
Wielka wojna na co popadnie
Tak więc kobiety podążyły za organizatorami, a dżentelmeni za nimi. Lecz cóż to się działo w parku... dopiero tu wyszły wszystkie niesnaski. Totalna wojna charakterów niedługo przerodziła się w klasyczną wojnę. W ruch poszły pradawne strzelby, inni (zarówno mężczyźni, jak i kobiety) dobyli swych szabel. W ruch poszły nawet wachlarze... doprecyzujmy: śmiercionośne wachlarze. Zmiana miejsca miała zatrzymać waśnie – lecz czy Wzgórze które nazwano na cześć partyzanckich walk może służyć pokojowi? W powietrzu co rusz przelatywały jakieś rozpędzone naboje, co rusz nadziać się można było na ostrze szpady, a pomiędzy tym wszystkim trwały bezkrwawe łowy. Choć słońce już dawno zaszło za horyzont, to łowy wciąż trwały, przenosząc się w równie steampunkowe klimaty browaru mieszczańskiego.
Aż w pewnym momencie... wszystko ustało. Czy ktoś dziś jest w stanie powiedzieć, co się stało? Chyba nie, choć hipotez jest wiele. Czy może równie nagle, jak się pojawili, Przybysze z równoległych światów wrócili do siebie? Czy może raczej ich trwałość była ograniczona, a gdy po pewnym czasie nie wrócili do siebie – rozpłynęli się w niebycie? Może choć powoli i niezauważalnie, to jednak wraz z upływem czasu asymilowali się ze światem, w którym się pojawili i teraz wciąż krążą wśród nas – jednak już nieodróżnialni? Czy może wredni naziści odkręcili tajemniczy zawór i zabili ich jakimś gazem? Czy wręcz odwrotnie – gdzieś z którejś rury następował wyciek steampunkowej pary, a ktoś przy pomocy zaworu odciął jej dopływ? Czy może wreszcie ma to jakiś związek z miejscem zbrodni odkrytym na I piętrze, z którego widocznie ktoś błyskawicznie zabrał ciała ofiar...
Dziś się już nie dowiemy. Na pamiątkę tych dziwnych wydarzeń pozostaje jedynie nam tajemniczy pociąg na placu Strzegomskim, który próbuje dojechać do nieba. Pozostaje mieć nadzieję, że czekać nas będą kolejne, równie wspaniałe fotograficzne plenery fantastyczne.